czwartek, 1 marca 2012

Melbourne, Pippilotti w ACCA

Dziś po raz drugi wylądowałam na wystawie Pippilotti Rist, która przed laty była dla mnie pozytywnym objawieniem współczesnej sztuki video, obejrzanej w CSW. Wtedy artystka w podskokach wielkim gumowym fallicznym kwiatem rozbijała szyby samochodów, a policjanci salutowali jej przechodząc obok.

Tym razem w nowej odsłonie obejrzeliśmy filmy Pippilotti w ACCA (Australian Centre for COntemporary Art - jak otworzycie linka zobaczycie, jak budowano wystawę i co artysta miał na myśli ;)) z J, J i M kilka tygodni temu w ramach leniwej niedzieli, a dziś w innej scenerii promocji wykładzin dywanowych - z miejscowymi architektami i projektantami wnętrz. W sumie za pierwszym razem lepiej mogliśmy się wczuć w przepływające przed oczami obrazy i towarzyszącą im muzykę. Genialne posunięcie to wymuszony sposób oglądania video - pośrodku wielkiego pomieszczenia wybudowano dwie wyspy - kwiaty, obłożone wyżej wymienionymi wykładzinami dywanowymi, projekcja odbywa się z centrum pąka w kierunku plamy na suficie, a odbiorcy muszą się po prostu koncentrycznie położyć i wyluzować. Właśnie to chyba jest słowo klucz, bo zupełnie inaczej odbiera się sztukę przestępując z nogi na nogę, lub kuląc się w kucki w rogu pomieszczenia. Leżenie na plecach i patrzenie w górę przypomina Dyzia Marzyciela i dzięki Pippilotti każdy z nas ma szansę stać się nim choćby na chwilę.... wystawa czynna tylko do niedzieli, więc jeżeli natychmiast wsiądziecie w samolot, to zdążycie!

Promocja, która odbyła się dziś w ACCA, wyglądała tak jak większość sponsorowanych "wydarzeń branżowych" dla architektów. Po pierwsze przychodzi email z kuszącym opisem, na który należy odpowiedzieć. Na miejscu od razu zabierają nam wizytówkę, w celu losowania Ipoda po oficjalnej części spotkania, a głównie po to, by powiększyć swoją bazę potencjalnych kontaktów. Dalej mamy miejsce imprezy, które przeważnie jest ciekawym obiektem / wnętrzem architektonicznym, w nim sporo kelnerów i barmanów, alko leje się poważnym strumieniem, a tzw canapes są rozchwytywane na pniu. Potem przychodzi część oficjalna, czyli albo jakiś uznany architekt albo w tym przypadku kurator wystawy opowiada o miejscu/ projekcie. Płynnie oddaje głos komuś z działu promocji firmy, która wydarzenie sponsoruje - w tym przypadku panu od dywanów, który przez kolejne dziesięć minut błądzi po slajdach z produktami i ich rewelacyjnymi cechami technicznymi. Na koniec losowanie ww. gadżetu. W sumie może być, ale po kilku razach wpada się w rutynę. Dziś na szczęście było trochę inaczej za sprawą ekscentrycznej kuratorki z ACCA, która przypominała starego siwego dziada bez zęba na przedzie, za to z szeroką gestykulacją i darem wymowy, oraz dywanowego alladyna prosto ze Szkocji, który sypał żartami jak z rękawa, z których potem niestety musiał śmiać się sam, bo akcent szkocki jest słabo w Australii rozpoznawalny... No i oczywiście miejsce, czyli ACCA, punkt obowiązkowy dla miłośników kortenu i pogiętych form, mnie się podoba, choć urbanistycznie jest nieco oddalony od centrum miejskich wydarzeń i przez to rzadko odwiedzany, a szkoda!

 ACCA od strony miasta
 i mały dziedzińczyk z kawiarnią od zaplecza
 główne wejście do ACCA
 hol z małą księgarnią i kawiarnią
kontemplacja dywanowa, M twierdził, że dywany śmierdzą i nie chciał się położyć!
 a to już Pippilotti szybująca nad ziemią
Pippilotti z dwóch rzutników z dużą ilością półprzepuszczalnych tkanin w sali obok


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz