czwartek, 15 sierpnia 2013

Docklands, fajerwerki

I znowu mała przerwa, chyba już czas do tego przywyknąć, że piszę trochę w kratkę a jeszcze tyle tematów z ostatniego pół roku, które chciałabym tu włożyć - wszystko w swoim czasie. Dziś relacja z małej wieczornej wycieczki, którą uskuteczniłam kilka tygodni temu w ramach spotkania z moją grupą foto.
Melbourne zimą tak jak każde większe miasto trochę traci ze swojego uroku, ludzie opatuleni w płaszcze i kurtki przemykają po ulicach z domu do pracy, główne ulice jeszcze jakoś funkcjonują, ale niektóre partie CBD przypominają dekoracje z mrocznych thrillerów.

Podobnie jest w Docklands, nowej dzielnicy biurowej wybudowanej praktycznie od zera na dawnych terenech portowych. Plany były jak zwykle ambitne, wymieszanie funkcji biurowych z mieszkalnymi, trochę usług w parterach, trochę knajpeczek i restauracji w pobliżu wody. Niestety nie wszystko działa tak jak powinno - wysoka zabudowa generuje duże ciągi, więc po wąskich przesmykach między budynkami hula wiatr. Nad wodą też nie mniej nieprzyjemnie o tej porze roku - zimno, wietrznie i mokrawo. Boczne uliczki to głównie dojazdy na wielopoziomowe parkingi, dostęp techniczny do stacji transformatorowych i innych koniecznych w tak wysokich budynkach ustrojstw. Młodzi yuppies opuszczają dzielnicę szybko po zakończeniu pracy, a ci nieliczni którzy tu mieszkają wjeżdżają bezpośrednio do wielopoziomowych garaży i zaszywają się w swoich mikroskopijnych apartamencikach oglądając na wielkich ekranach footie.

Dlatego władze postanowiły uatrakcyjnić dzielnicę i raz w tygodniu w sezonie zimowym pośrodku wielkiego akwenu puszczane są fajerwerki. Tu właśnie umówiliśmy się na małą sesję i w sumie mieliśmy sporo szczęścia, bo ze względu na warunki pogodowe niemal co drugi pokaz fajerwerków jest niestety odwoływany. Nad woda zgromadziło się sporo osób, ale nie tyle ile się spodziewałam. Nas, fotografów ze statywami było sześcioro. Fajerwerki zacząć miały się o 7 ale na moje szczęście zaczęły się po australijsku czyli z dziesięciominutowym opóźnieniem. Nie da się ich porównać z tymi noworocznymi, ale dla rodzin z małymi dzieciakami na pewno były atrakcyjne. Po pokazie udaliśmy się do pobliskiej hinduskiej knajpki, gdzie obowiązywało fajerwerkowe menu. Nie jestem do końca przekonana, czy takie akcje ożywią dzielnicę w sposób trwały, ale może zima w mieście dla niektórych będzie dzięki temu łatwiejsza do przetrwania?