czwartek, 31 maja 2012

Melbourne: Dzień Dziecka / Zima

Niby już siedzimy tu prawie dwa lata i powinnam się przyzwyczaić, że wszystko pogodowo i godzinowo działa na opak, inaczej niż w starej dobrej Europie, ale wciąż trudno! Dziś w Polsce dzieciaki w szkole nie mają lekcji tylko gry i zabawy lub mniej lub bardziej oficjalne apele, korporacje urządzają Family Day i wyścigi w workach dyrektorów działów, a u nas przyszła niespodziewanie Zima, a o Dniu Dziecka nie słyszał tu nikt poza radiem ABC Classic!

Wczoraj weszłam do sklepu z zabawkami, żeby na dziś kupić drobny upominek dla pewnego znajomego malucha i ucięłam sobie z panią krótką pogawędkę... oczywiście o czymś takim jak Międzynarodowy Dzień Dziecka słyszała po raz pierwszy w życiu, ale szybko podsumowała: u nas każdy dzień jest dniem dziecka i uśmiała się z własnego dowcipu. Pewno tak, bo dzieci tu się generalnie lubi, do malucha wszyscy się szczerzą, zaglądają do wózków i chcą brać na ręce.... polityka prorodzinna państwa jakaś tam jest, choć nie powiem że wybitna, a na pewno nie ułatwiająca matkom decyzji o macierzyństwie i powiększaniu swojego stadka.

1. brak urlopów macierzyńskich i wychowawczych dla imigrantów & PR owców- macierzyński tylko bezpłatny 3 miesięczny, powrót do pracy niegwarantowany, bo twoje stanowisko może w międzyczasie ulec redukcji bez wyraźnych oznak rozchwiania firmy....
2. koszty Daycare dla maluchów jeżeli już uda nam się cudem do pracy wrócić: 105 dolarów dziennie! Niby państwo do tego dopłaca i zwraca na koniec roku podatkowego, ale tylko ok 30-50%.
3. becikowe: oczywiście tylko dla obywateli, imigranci na wizach studenckich i pracowniczych mogą sobie o nim tylko pomarzyć
4. szkoły dla dzieci: jest kilka dobrych państwowych, ale jeżeli chcesz by twoje dziecko przebywało w dobrym towarzystwie od początku edukacji, szykuj się na wydatek rzędu $50.000.

Dlaczego Australia nie stara się bardziej? Odpowiedź jest prosta: nie musi! Co roku do kraju napływa świeża fala młodych ludzi gotowych do pracy i zakładania rodzin, kobiet gotowych do rodzenia i przyrost naturalny nie oznacza tu prostej zstępowalności pokoleń, więc zawsze będzie na plus, o ile gospodarka i surowce pozwolą!

A co do Zimy, to szczęśliwie jak na razie aura nas nieco oszukuje, jest piękna złota polska jesień, babie lato, gałęzie drzew przywiezionych niegdyś z Europy już prawie ogołocone, ale wciąż przyjemnie i ciepło, lekki płaszczyk i na spacer do botanika!

 takie tam z naszej ulicy
 St Kilda Road
 Davis Ave / South Yarra


piątek, 25 maja 2012

Melbourne, nocne zabawy Nikonami

Mój kurs foto rozwija się w najlepsze, teraz eksperymentujemy ze światłem i dostaliśmy nowe tematy abstrakcyjne bardziej lub mniej, których interpretację opublikuję wkrótce;) Tymczasem w czwartek po kursie umówiłam się z A, polskim fotografem odnoszącym tu niemałe sukcesy artystyczno-komercyjne i P, najpopularniejszym polskim blogowiczem, na nocną sesję z naszymi mniej lub bardziej wypasionymi Nikonami.

Noc była niestety praktycznie bezksiężycowa, trochę za późno spotkaliśmy się nad zatoką, pod wiszącą krową, bo słońce już praktycznie zaszło i tzw golden hour nas ominęła, ale i tak było interesująco i kilka nowych trików podchwyciłam. Co prawda, może 1/3 z tego co mówił A. była dla mnie w ogóle zrozumiała na tym etapie wtajemniczenia, no ale mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni!

Najpierw łapaliśmy ostatnie odbicia słońca nad chmurami, następnie przerzuciliśmy się na światła biurowców i apartamentowców odbijające się w wodach zatoki, potem przeszliśmy do wiszącej krowy i bliżej ulicy, by poćwiczyć nocny panning i zoom panning, kolejną funkcję, o której istnieniu nie miałam pojęcia! Potem przeszliśmy się pod budynek celny, by fotografować jego kolorową fasadę i błyszczący srebrny napis Customs nie dający pola do domysłu, jak to w Australii, kawa na ławę! Dalej ruszyliśmy  w kierunku turystyczno - rekreacyjnego deptaku prowadzącego do centrum handlowego i pofociliśmy trochę restauracje i efektownie podświetlone rzeźby, by na końcu sami w jednej z restauracji wylądować na ciepłej herbacie i promocyjnej parmie. Bardzo miłe spotkanie, okraszone nocnymi Polaków rozmowami o poczuciu przynależności i byciu jedną nogą w Australii a druga w Polsce....

ostatnie promienie zachodzącego... i fragment prawego wybrzeża
 zatoka po stronie lewej od krówki
 krowa od d... strony
 zoom panning na obiekcie poruszającym się
 zoom panning na napisie Custom
 i ten sam pod filarami Urzędu Celnego
seria obiektów miejskich na prawym wybrzeżu od krówki

wtorek, 22 maja 2012

Yarra Valley jesienią

Postanowiliśmy wykorzystać ostatnie ciepłe weekendy i w ostatnią niedzielę z J, A i P ruszyliśmy do Yarra Valley - o tej porze roku w dolinie nie jest juz przerażająco gorąco, winnice niektóre ogołocone, inne przyjemnie zażółcone no i czas na uzupełnienie przysłowiowej piwniczki, która w naszym wypadku znajduje się nad lodówką!

Najpierw dojechaliśmy do Healesville, gdzie po raz kolejny spędziliśmy uroczą godzinkę w browarni White Rabbit, następnie szybko zakupiliśmy nasze ulubione różowe w Innocent Bystander i ruszyliśmy w trasę po mniej znanych obiektach, wjechaliśmy w niezbyt popularną dolinę by odwiedzić bardzo miłą i kameralną winiarnię Long Gully Estate, potem ponownie Tarrawarra, o której pisałam kilka postów temu. Wystawa w Tarrawarze nie zmieniła się od naszej ostatniej wyprawy, a towarzystwo było tym razem mało artystycznie zakręcone, więc opuściliśmy ją dość szybko.

Zdążyliśmy po drodze nieco zgłodnieć, ale szczęśliwie udało nam się namierzyć winiarnię z dużą i cenowo rozsądną pizzerią Train Track Winery. Pizzeria była pełna ludzi, ale przy przyjemnej pogodzie zajęliśmy stolik na zewnątrz. Było ciepło, pizza rewelacyjna na najcieńszym spodzie świata i tylko w pewnym momencie zrobiło się niekomfortowo, kiedy ludzie ze środka wylegli na kawę i obstawili nasz stół, tak jakbyśmy zupełnie przy nim nie siedzieli!

W drodze powrotnej wpadliśmy jeszcze do dużej Yering Station, gdzie dokonaliśmy pełnej degustacji od najlżejszych win białych, na porto i deserowych kończąc. Wyszliśmy stamtąd jak zwykle z jedną butelką: tłoczonego na zimno deserowca Pinot Gris 2010. Gorąco polecam!

 sezon na winobranie i lawendę...
 Long Gully i zapierające widoki
 luźna atmosfera w Białym Króliku
 Biały Królik w trzech odsłonach
Inncent Bystander oferuje nie tylko wina, ale też polskie pączki (sic!), pizzę, chleb na zakwasie, płyny do kąpieli i szkło
 jeszcze nie ogołocona winnica Train Track
 farmerskie klimaty Train Track
niedzielne wożenie 4 liter zabytkami - bardzo popularna rozrywka w tych rejonach!


czwartek, 10 maja 2012

Melbourne, galeria Iana Pottera

Kolejny punkt na mojej mapie "Melbourne nieznane" zdobyty! Tym razem była to, należąca do NGV (National Gallery of Victoria), galeria imienia Iana Pottera, miejscowego finansisty, filantropa i miłośnika sztuki współczesnej.

Budynek galerii znajduje się w kompleksie dekonstruktywistycznych brył Federation Square, czyli w centralnym punkcie miasta, zaraz obok stacji kolejki miejskiej, w miejscu większości wydarzeń kulturalnych, festiwali narodowościowych, pokazów filmów i innych atrakcji. Tak jak i reszta Fed Square został zaprojektowany przez LAB Architecture Studio z Londynu w 1997 roku, ukończony w 2002 i do dziś wzbudza wiele kontrowersji. Pokopane dynamiczne bryły wysypane z koszyka i szalony plac z mini audytorium, murkami, knajpkami itd. większości turystów jednak się podobają, a jedynie konserwatywni mieszkańcy z dziada pradziada czują się ograbieni z pastwiska, po którym zasuwały krowy jeszcze w 1950 roku.

Galeria Iana Pottera zajmuje najbardziej północno-wschodnią część założenia, na 4 piętrach znajduje się tu 8 różnych przestrzeni wystawowych, poświęconych sztuce australijskiej. My z braku czasu i trudności ogarnięcia takiej ilości kultury naraz, poświęciliśmy się głównie malarstwu aborygeńskiemu na parterze i zdjęciom Viktorii autorstwa Freda Krugera z lat 1870-1888. Obie te wystawy były dostępne bezpłatnie, oprócz tego była jeszcze wystawa Top Arts 2012 okupowana przez młodzież szkolną w mniej lub bardziej schludnych mundurkach i płatna: malarstwa Freda Williamsa, na którą się nie zdecydowaliśmy. 

Poniżej kilka zdjęć z wnętrza galerii, obrazów i dzieł fotografować nie wolno, więc skupiłam się na przestrzeniach wspólnych i wielkich dynamicznych otwarciach. Konsekwencja w formie budynku jest imponująca jak na warunki australijskie, jednak u osób starszych wzmacnia poczucie zagubienia. Na przykład pani przewodnik wyglądała na mocno zdezorientowaną i nawet lupka nie pomogła jej odnaleźć się w wystawie zdjęć Krugera, po której miała nas oprowadzać! No ale może o to chodzi.

 główna klatka schodowa prowadząca na górę











i ta sama widziana z drugiej strony
















taki sobie suficik











górna kasa i czerwone okienko dla ciekawskich, nieszczególnie dobrany kolor sof










klatka nr 2 - do schodzenia
















szkło, beton, trochę kartongipsu i duużo krzywych linii...
















a to już widok z zewnątrz, w oddali stacja Flinders, darmowy tramwaj i fragment miejskiej elewacji Fed Squaru

Melbourne, dooring i panning

Dziś będzie o dwóch nowych słówkach, które poznałam niedawno, a mianowicie: dooring i panning. Pierwsze to pokłosie mojego wypadku rowerowego opisanego dwa posty niżej, który na szczęście skończył się dosyć dobrze... Dooring to bardzo popularne wykroczenie drogowe w Victorii, polegające na otworzeniu drzwi samochodu bez stosownego zastanowienia i spojrzenia do tyłu, skutkujące wytrąceniem pomykającego po ścieżce rowerzysty, wytrącenie go z równowagi lub wręcz zatrzymanie i zmuszenie do salta mortale, ew. wbicie pod koła samochodu pędzącego z prawej strony. Fajna sprawa, dooring kosztuje 3 jednostki karne, podczas gdy brak kasku u rowerzysty - 5 jednostek.... nie będę tego komentować, bo głowa zaczyna mnie znowu boleć...

Panning to nowe słówko nabyte na wczorajszej lekcji fotografii, bardzo fajna funkcja, którą dziś zastosowałam po raz pierwszy i po kilku nieudolnych próbach w końcu mi wyszło! Dokładne wyjaśnienie, jak to działa macie tutaj. W moich prostych słowach: nastawiamy czas na długi, typu 1/10 sekundy, stajemy wzdłuż linii poruszającego się obiektu, łapiemy ostrość na miejsce, w którym planujemy zrobić fotkę (gdzieś pośrodku) i na koniec zaczynamy po łuku śledzić obiekt aparatem i pośrodku właśnie cykamy. Efekt: poruszający obiekt jest ostry, wszystko dookoła rozmyte. Wygląda to dosyć dynamicznie i jest ciekawym podejściem do zdjęć reportażowych np. z zawodów sportowych czy ruchu ulicznego.

Poniżej kilka przykładów mojego dzisiejszego panningu, szczęśliwie bez dooringu;)

bezpieczny rowerzysta na Southbanku, w oddali CBD











rowerzystka na tle southbankowej knajpki











St Kilda Road - z przodu pas do parkowania sprzyjający dooringowi, za nim ścieżka rowerowa i pas do jazdy wolnej, dalej pas zieleni i jazda szybka, w tle galeria NGV








merc na Toorak Road











kierowca na Punt Road, z przodu korek w kierunku do centrum

wtorek, 8 maja 2012

Melbourne: time, cup, three

Jakiś czas temu, trochę z nudy, trochę z chęci i potrzeby poszerzenia tzw. horyzontów i zawarcia nowych znajomości, zapisałam się na kurs fotograficzny na RMIT. Kurs jest krótki, obejmuje 24 godziny zajęć, 8 tygodni po 3h i odbywa się co środy na miejskim kampusie RMIT.

Zaczęłam tydzień temu o 18.30 i wkręcam się zdecydowanie w fotografowanie moim SLR-em w trybach wymagających już pewnej wiedzy o obsłudze aparatu, przesłonie, czasie naświetlania, czułości filmu i innych opcjach, które wszystkie gdzieś tam są, ale pochowane przed oczami fotografa-amatora.

Zajęcia prowadzi Deborah, na oko ponad 40-letnia fotografka z Brisbane, która prowadziła tam swoje studio przez szereg lat, a teraz postanowiła przenieść się do Melbourne. We wstępie nadmieniła, że straciła zapał do swojej pracy i dlatego postanowiła zająć się nauczaniem. Trochę mnie to zdziwiło, bo jak nauczyciel bez zapału do tego co naucza ma w nas rozpalić ogień, no ale zobaczymy jak się rozwinie. Grupa jest mała, 11-osobowa, więc już praktycznie znamy się z imienia i zainteresowań. Jest makijażystka - modelka, która chce się zająć fotografią mody, jest prawnik, jest Szkot, który chce fotografować jedzenie, wygadany grubawy facecik, który chce fotografować własne dzieci, jest Kenijka o przepięknym profilu, jest Ahmed z bliżej niezidentyfikowanej Azji / Bliskiego Wschodu... przegląd ludzi iście melbourniański.

W ramach zabawy z aparatem odnaleźliśmy pewne podstawowe funkcje i nauczyliśmy się zależności między przesłoną a czasem naświetlania, dostaliśmy zakaz używania funkcji opatrzonych ikonkami (ludzik, kwiatek, górka itp.) oraz pracę domową - do sfotografowania: TIME, CUP, THREE, czyli czas, kubek, trójka. Od razu przed oczami pojawiły mi się trzy podrzucone w górę kubki rozbryzgujące zawartość i zawieszone w czasie, ale po namyśle podeszłam do tematu inaczej. Zobaczymy, co powie pani profesor.

Julii typ na CUP
















mój typ na CUP
















to zdjęcie na TIME oraz THREE - trzy pączki w zwycięskim geście lub czas rozumiany jako pętla - na drzewie są i listki jeszcze do opadnięcia i pączki - do rozkwitnięcia w nowe listki








druga wersja tematu TIME











trzecia wersja tematu TIME - na niebiańskim tle











temat THREE - potraktowany architektonicznie, a co tam!










Proszę o głosy, które lepsze, bo jutro drukuję!

niedziela, 6 maja 2012

Melbourne, kaski rowerowe

Może jeszcze o tym nie pisałam, ale Melbourne jest miastem przychylnym dla posiadaczy dwóch kółek, wiadomo sport to zdrowie, a więc mamy i sporo ścieżek i udogodnień, ramp i podjazdów, parkingów dla rowerzystów sporo, na bocznych ulicach system: miejsce do parkowania>1.5m pas dla rowerów> pas lub dwa dla samochodów, piękny szlak wzdłuż Yarry, drugi wybrzeżny zatokowy, ogólnie prawie raj. Tylko należy pamiętać o kasku. Rowerzysta bez kasku to jak polski osiemnastolatek w beemce z dedeeru, tępić należy i karać grzywną potworną w wysokości $584.10.

Trochę absurdalnym pomysłem miasta jest trzymanie całej masy rowerów na krótki wynajem w centrum, których prawie nikt nie używa, bo jeżeli jest turystą to prawdopodobnie nie wozi ze sobą kasku, a jeżeli jest miejscowym - ma oprócz kasku i rower. Nawet były w tej sprawie protesty, które wiele nie dały, bo spór jest iście salomonowy. Ja jednak bez kasku na rowerze czuję się co najmniej kiepsko. 

I słusznie, bo gdyby nie kask, nie ja dziś pisałabym te słowa, lecz pogrążony w żałobie małżonek żegnałby się w moim imieniu z nielicznymi czytelnikami tego bloga.... Dzień zapowiadał się piękny, słoneczna sobota, więc po porannym śniadanku przywdziałam strój trenngowy i rowerkiem udałam się na yogę. Półtorej godziny rozciągania w błogiej temperaturze +28C dało swoje, więc lekki deszczyk po wyjściu nie był dla mnie straszny. Przywdziałam kask, rękawiczki i ruszyłam w kierunku domu - jakieś 2km. Skręciłam w Commercial Road, minęłam kilka zaparkowanych z boku samochodów i.... dalej nie pamiętam. Ocknęłam się na jezdni, wokół zbiorowisko ludzi, zbierał mnie sprawca wydarzenia i koleżanka, która jechała tuż za mną. Kelner wyniósł z restauracji wodę, sprawca w przeprosinach i lamentach, ja obolała i z pomrocznością jasną oraz rozwalonym kaskiem i częściowo rowerkiem.

Okazało się, że pan, który właśnie postanowił opuścić pojazd, otworzył drzwi nie patrząc do tyłu i zawadził nimi o mój pedał. Gorzej być nie mogło, bo nie dał mi tym samym żadnej szansy ucieczki czy hamowania - było już na to zdecydowanie za późno. Nie wiem, jaki ruch wykonało moje ciało, po prostu nie pamiętam, ale zdecydowanie walnęłam głową w asfalt i przejechałam się na boku pewno z metr. Efekt: utrata pamięci z ostatniego miesiąca z hakiem, nie znałam daty, numeru telefonu do nikogo, zaburzenia wzroku, obity prawy bok, udo i łokieć oraz lewa goleń. Koleżanka z rowerem pojechała po M, a winowajca zaprowadził mnie do lekarza. Była wersja z karetką i szpitalem, ale ją oprotestowałam.

Nie wiem zupełnie jak, w jakim tempie i czym dotarliśmy do kliniki. Te pół godziny pozostanie dla mnie zagadką do końca życia - chyba mózg postanowił wrzucić na luz i nie rejestrować faktów na bieżąco. W klinice obejrzano mnie, opukano, zmierzono ciśnienie i dano kompresy na najbardziej obolałe miejsca. M. dotarł i wymienił pana Antona, który wciąż przepraszał i opowiadał o swojej babci z Polski, która ma zdjęcia Warszawy sprzed 1939 roku. Wymieniliśmy sie telefonami, a my zostaliśmy na obserwacji, czy krew nie zacznie mi tryskać jakimiś otworami powiązanymi bezpośrednio z mózgiem. Szczęśliwie czułam się coraz lepiej, pamięć wracała, wzrok też, więc o 14 wypuszczono nas do domu.

Wieczór i noc nie należały do najprzyjemniejszych, ale dziś jest już o niebo lepiej. Pani doktor dzwoniła, żeby sprawdzić jak się czuję, mimo że jest niedziela! Dodam, że wczoraj też nic nie zapłaciliśmy za wizytę, M znalazł $50 praktycznie na ulicy, dziś dwa razy wiózł nas ten sam taksówkarz, a ja zdołałam wygrać polski konkurs na najlepszą sałatkę warzywną! Ale to już zupełnie inna historia.

nieważne jak szeroka droga, kask jest!

czwartek, 3 maja 2012

Melbourne, Royal Exhibition Building

Skoro poruszamy się po Carlton Gardens, grzechem byłoby nie zamieścić krótkiej notki o Królewskim Pawilonie Wystawowym, czyli Royal Exhibition Hall. Centralnie panujący nad Ogrodami obiekt, powiązany osiowo z główną aleją parkową, z fontanną na froncie, stanowi znak swoich czasów i sukcesu rozwijającego się pod koniec XIX wieku miasta. Pawilon oddano do użytku z wielką pompą w 1880 roku, z okazji pierwszej Międzynarodowej Wystawy, która odbyła się wtedy w Melbourne. Zaprojektowany przez Josepha Reeda z firmy Reed & Barnes, jest eklektycznym połączeniem stylu bizantyjskiego, romańskiego, lombardyjskiego i włoskiego renesansu, a centralna kopuła jest mocno inspirowana florencką katedrą Brunelleschiego.

Kiedy zbudowano Pawilon, był on największym i najwyższym budynkiem Australii. I do dziś jest imponujący, zważywszy na parkowe otoczenie, przepych wnętrz, ich dekoracyjność, skalę kopuły i wejściowych portyków. Całość nieco przykurzona i zalatująca przysłowiową myszką, ale i tak robi wrażenie. Mnie udało się zwiedzić wnętrze przy okazji Targów Ogrodniczych, a dookoła spacerowałam już kilka razy. Wewnątrz warto udać się na galerię w północnym skrzydle i prześledzić stała ekspozycję opisującą historię obiektu, historyczne zdjęcia z otwarcia budynku, wizyt koronowanych głów czy inauguracji Parlamentu Wiktorii w 1900 roku. Piękne są też dekoracyjne lampy, balustrady, drzwi i obrazy muz w stylu Alfreda Muchy w uboższym nieco wydaniu. Jeżeli macie kilka dni na zwiedzanie miasta, a Pawilon akurat okaże się otwarty - na pewno warto tu zajrzeć!

 aleja parkowa prowadząca do głównego wejścia
portyk wejściowy i kopuła z tarasem widokowym dookoła
 kopuła od środka
 lampy - przepiękne
 poprzeczne nawy o imponującej długości
 i to samo z poziomu galerii na pierwszym piętrze
cień się kładzie na orginalnym parkiecie i drewnianych balustradach
wystawa na galerii w skrzydle północnym