niedziela, 25 marca 2012

Melbourne, dom Robina Boyda

W zeszłym tygodniu znowu udało mi się być w interesującym miejscu, a to na wykładzie w domu własnym Robina Boyda, domu, który jest ikoną miejscowej architektury i każdy prawdziwy entuzjasta australijskiego podejścia do przestrzeni powinien ten dom zwiedzić. Przynajmniej teoretycznie.

Po śmierci Robina w 1971 roku dom przejęła fundacja jego imienia, w skład której wchodzą członkowie jego rodziny i wielbiciele twórczości, dbający o jego intelektualną schedę. Robin był czynnym architektem, krytykiem i teoretykiem architektury, czołowym modernistą w Melbourne lat 50. i 60. Udało mu się napisać kilka książek, które w przystępny sposób zbliżyły teorię modernizmu masowemu czytelnikowi. Zachęcał ludzi, by wykraczali poza to, co znane i dane, by byli twórczy i krytyczni. Jego najważniejsza publikacja to "Australijska brzydota", której nie omieszkałam nabyć.

Sam dom Robina i Patricii Boydów znajduje się w South Yarrze, na 290 Walsh street i idąc spokojnie ulicą można go nie zauważyć, jest bowiem ukryty wśród zieleni za wysokim drewnianym parkanem i nic nie wskazuje na to, że mamy do czynienia z ikoną. Po przekroczeniu furty jest już dużo lepiej, po schodkach - trapie wchodzimy na 1 piętro, przez mały przedsionek do salonu (który dawniej był sypialnią rodziców) z szerokim widokiem na znajdujący się dużo niżej dziedziniec. Wszystkie meble i wyposażenie są orginalne, z roku co najmniej 1959, więc wrażenie przeniesienia się w czasie jest dojmujące. Proste schody prowadzą nas na parter z kuchnią, kolejnym salonem i jadalnią i dwoma symetrycznymi wejściami na dziedziniec - częściowo wyłożony kamieniami, częściowo dziko zarośnięty, przypominający oranżerię w ogrodzie botanicznym. I ten właśnie dziedziniec jest centralnym punktem domu, łączącym frontowe skrzydło mieszkalne z tylnim - nocnym, zawierającym sypialnie dzieci i łazienkę. Całość nakryta jest strukturą napiętych stalowych strun, które częściowo niosą dach lub jedynie podkreślają geometrię i wyznaczają przestrzeń domu.

Niestety w trakcie naszego pobytu dziedziniec przekrywała dosyć ohydna niebieskawa płachta, chroniąca przed pierwszymi jesiennymi deszczami, ale i tak dało się odczuć, ile innowacyjności i niezwykłości dało się Boydowi zawrzeć w tym jednym prostym projekcie. Niemniej dofinansowanie i częstsze remonty zdecydowanie by się temu miejscu przydały...Polecam stronę fundacji, na której więcej informacji na ten temat. A teraz moje zdjęcia:

 dziedziniec przed wykładem
 rozwijane zadaszenie było pierwotnie drewniane
 jeden z pokoi dziecięcych
 pan  Boyd młodszy opisuje nam szczegóły konstrukcji
 kuchnia, 1959!
 schody wejściowe od spodu
 salon i schody na piętro - kuchnia znajduje się za nimi
taras na pierwszym piętrze - kiedyś przynależał do sypialni rodziców

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz