sobota, 20 sierpnia 2011

Sydney, długi wiosenny spacer.

Jak wspomniałam poprzednio, ostatni weekend spędziliśmy w Sydney w odwiedzinach u niejakiego K, który po kilku wakacyjnych tygodniach w Europie zawitał znowu na nasz kontynent, by przez kolejny miesiąc cieszyć się widokiem Opery i rozwijać swoje międzynarodowe kontakty towarzyskie. Przy okazji chłopak trochę pracuje i dużo zwiedza, ale udało nam się wbić w jego grafik i oto w piątek wieczór dolecieliśmy do Sydney, gdzie powitał nas lekki deszczyk i temperatura o dobre 5 stopni wyższa niż w Melbourne. K. mieszkał w samym centrum, więc odbyliśmy krótki spacer po przymulonym rozbujanym piątkowym CBD i koło 1 po kilku drinkach udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.

W sobotę przywitało nas słoneczko i rzeczywiście cały dzień był piękny i wyjątkowo udany. Złapaliśmy z K nasze Nikony i ruszyliśmy jego ulubioną trasą po centrum, nie do końca jestem w stanie wszystko opisać, ale wiodła ona mniej więcej tak: od Cockle Bay - Druitt Street do Ratusza, potem George Street do Liverpool Street, do Hyude Parku koło Mauzoleum Anzac Day, do Katedry Marii Panny jak mniemam, kładką nad autostradą do Woolloomooloo i przystanią do końca wgłab Woolloomooloo Bay, z powrotem piwko w jednej z knajpeczek z widokiem na wypasione jachty, potem wzdłuż brzegu na kolejny cypel z rewelacyjnym widokiem na Operę i znowu wzdłuż wybrzeża zahaczając o Ogród Botaniczny do Opery i dalej wzdłuż przystani portowych do mostu, gdzie znajdują się niezłe restauracje w zaadoptowanych budynkach portowych, tam z widokiem na Operę znowu wcięliśmy po steku, by znaleźć siły na wdrapanie się na Harbour Bridge. Doszliśmy mniej więcej do połowy mostu, chcieliśmy wdrapać się na widokowy taras na szczycie pylonu, niestety było pięć po 5 i zamknęli nam zwiedzanie tuż przed nosem. Z powrotem mostem i w dół trafiliśmy na targ rękodzieła artystycznego i powoli, klucząc po CBD dotarliśmy do naszej tymczasowej kwatery. W sumie zrobiliśmy prawie 12km i nogi dawały znać o sobie całkiem ostro!

Może za wcześnie na podsumowania, ale ogólnie mimo oczywiście licznych turystycznych atrakcji, Sydney podoba nam się średnio. Po pierwsze budynki - przeważają te z lat 80. i wczesnych 90., więc nie brakuje architektonicznych koszmarków. Po drugie ludzi znacznie więcej, gwarniej, ciaśniej. Po trzecie zupełnie chaotyczna siatka miejska, można się nieźle pogubić, co dodatkowo udowodniliśmy dzień później. Oczywiście nie obyło się bez porównań z naszym Melbourne, gdzie jest więcej zieleni, mniej ludzi i orientacja w terenie jest znacznie łatwiejsza. No i budynki lepsze, nie da się ukryć. A teraz kilka zdjęć.

 CBD z ratuszem
 małpki przerażone ogólnym zamieszaniem w centrum...
 nadziemna kolejka robi wrażenie, to już XXI wiek pełną gębą
 mauzoleum w Sydney odrobinę skromniejsze od tego w Melbourne
 katedra z całkiem sensownym założeniem wodnym, pod spodem wielka pływalnia miejska










jeden z nielicznych pomników w mieście, z tyłu typowa architektura miejska
 Woolloomooloo, całkiem wypasiony hotel, na końcu apartamenty i jachty
 steki z widokiem na Operę
i jeszcze jeden widok na operę z mostu Harbour Bridge

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz