Na ostatni weekend skoczyliśmy do Sydney, z którego przywiozłam prawie 400 zdjęć, będzie na kilka wpisów co najmniej. Było interesująco, z przygodami i bardzo wiosennie, ale zanim o tym, nadrobię zaległości sprzed dwóch tygodni, kidy postanowiliśmy odciąć się od świata i nie robić nic.
Oczywiście ja za długo nie wytrzymałam i już w sobotę rano udałam się na jogę, M. został w łóżku i przewalał się prawie do 12, kiedy to byliśmy umówieni na wyprawę zakupową na nasz ukochany Prahran Market. Joga znajduje się na Edmonds Road i mogę ją polecić z czystym sumieniem, bo zajęcia są wyczerpujące i półtoragodzinne, cena jak gdzie indziej za zajęcia godzinne, sala zapełniona stałymi bywalcami, muzyka świetnie dobrana od wschodnich wibracji na Radiohead kończąc, a całe pomieszczenie pachnie czystością i nie łapią mnie żadne alergie, a to dowód niezbity!
Najbardziej intrygujący budynek na Edmonds Road oprócz świątynii wolnomularskiej (tak tak sporo tego tutaj!) to niepozorny na pierwszy rzut oka blok z zardzewiałą tabliczką Rtist. Na bocznej ceglanej ścianie co miesiąc zmieniają się grafitowe malowidła, a frontowa rolowana brama z reguły zapaskudzona jest tagami. Powyżej nadbudowane są dwa bloki z ciekawie zrealizowanymi doświetleniami, cegła znacznie bardziej współczesna niż ta na parterze. Tym razem brama była podciągnieta, odsłaniając długą, rzęsiście oświetloną galerię, z frontu wstydliwie przesłoniętą czarną kurtyną frędzelków, mały bar z sympatycznymi panami w melonikach i kilka stolików kawowych. Całości towarzyszył współczesno raperski set muzyczny. Oczywiście namówiłam M. do towarzyszenia mi w kulturalnym przeżyciu, więc we dwójkę po jodze obejrzeliśmy wystawę obrazów zrealizowanych przez wywodzącego się z Londynu grafika i graficiarza Suflesa. W porównaniu z Sepe&Chazme718 na Inżynierskiej rok temu nie było to coś, co by rzuciło mnie na kolana, ale podoba mi się sama inicjatywa galerii zajmującej się jedynie sztuką grafiti, gdzie co miesiąc zmienia się prezenowany artysta, a bezmyślne tagowanie zmienia się w ciekawą sztukę uliczną, która niejednokrotnie ubarwia smutne i zapomniane zaułki naszych miast. Melbourne jest do przodu w stosunku do Wawy, ale mam nadzieję, że kiedyś dogonimy. Panie, panowie, do puszek!
grafitti na tej ścianie zmienia się co miesiąc
wnętrze z widokiem w kierunku ulicy
całkiem pasujące meble, spokojnie można było wypić kawę i zjeść kanapkę w towarzystwie sztuki
to główne dzieło - tryptyk + tło niestety na straty artysta wycenił na $9.000
kolejny tryptyk - trampkowoerotyczny
galeria od wejściowego podwórca - powyżej mieszkanie właściciela
detal po australijsku czyli rolowana brama, teowniczek, cegła, szkiełko pojedyńcze wklejone na silikon i szafa gra!
detal australijski 2 - bezpretensjonalnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz