sobota, 6 sierpnia 2011

Okolice Mel: hipisowski targ w St Andrews

W zeszłą sobotę spotkaliśmy się ze znajomymi M z pracy, Szkoto-Anglikami, czyli Stevem i Caroline. Najpierw musieliśmy dojechać kolejką jakąś godzinę, pięć stacji za Heidelbergiem, skąd Steve podjął nas swoim samochodem, przedstawił żonie i wywiózł w siną dal, czyli tak naprawdę w Yarra Valley szlakiem winnic, których szczęśliwie wcześniej nie widzieliśmy.

Główną atrakcją wyjazdu był jednak targ hipisowski zaszyty w buszu, przy krętej drodze, na której więcej było cyklistów w hipersportowych wdziankach, niż samochodów. Do czasu, bo wreszcie za którymś zakrętem zaczęło się swobodne parkowanie przy drodze niczym w czasie święcenia samochodów na św Krzysztofa.  Mała drewniana tabliczka zastępowała bramę wejściową, a dalej zaczynały się stragany przypominające cygański tabor. W obrocie handlowym było wszystko, głównie rękodzieło mniej lub bardziej artystyczne, dziergane ręcznie sweterki, sporo biżuterii, roślinki, warzywa, młotki i gwoździe, butki z filcu, kapelusze, ciuchy wszelkiej maści, ceramika i monidełka. Dodatkowo usługi: masaże z dowolnej części świata, kilka garkuchni, kawiarnia pod wigwamem, wróżenie z kart i fusów. No i artyści wszelkiej maści: od zarośniętego Aborygena po rudego chłopaczka z klawiszami. Do tego tajemnicze kręgi medytacyjne, gdzie młodzi ludzie w hipisowskich ciuszkach i ich podobnie odziane pociechy oddawali się medytacji.

M i Steve próbowali przyspieszyć wycieczkę, bo ich inżynierskie ścisłe umysły chyba nie mogły wytrzymać nadmiaru wrażeń. My z Caroline buszowałyśmy w tej krainie czarów, ale w końcu uległyśmy i razem poszliśmy na drugą stronę szosy, gdzie przy rozwalającym się domku pan w czerwonym kombinezonie prezentował przedziwną maszynkę wydającą dosyć przerażające dźwięki i próbował wmanewrować nas w kupno ludzików z drewna o wątpliwej urodzie. Dalej znajdowała się piekarnia, która oferowała jednodnioe kursy pieczenia chleba wraz z lunchem za jedyne $130. Nie skorzystaliśmy i udaliśmy się dalej na degustację piwa Biały Królik i ucztę w pizzerii połaczonej z winiarnią. Mniam mniam, tam zabierzemy rodziców, jak już nas kiedyś odwiedzą ;)))

to właśnie tu! na google maps chyba nie da się znaleźć...
 pod tym prześcieradełkiem znajdowało się ciało
 mój faworyt: filcowe bambosze
 Abomuzyk
 te pieńki z przodu to ludziki wprowadzone do obrotu hadlowego przez szaleńca w kombinezonie
 mój faworyt, przy wysuniętym języku szło mu nawet nieźle
 2011 czy 1968?
widok ogólny na targ w buszu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz