niedziela, 28 sierpnia 2011

Sydney, Bondi Beach

Kto słyszał choć trochę więcej o Sydney lub zamierza to miasto wizytować, na pewno na swoją listę obowiązkowych punktów wpisał plażę Bondi, czyli lokalny raj surferów, czystą kwintesencję australijskiego wyluzowania i kultury plażowej. My z racji wcześniejszych przygód z oponką i wizytą w Berowra, na Bondi trafiliśmy pod sam wieczór, w sam raz na zachód słońca i pożegnanie z miastem niecałe 3h przed odlotem do Melbourne. W sumie było warto, zaliczone i przewędrowane. W porównaniu z plażami w australijskich parkach narodowych czy na Great Ocean Road - oczywiście nie ma o czym mówić, kawałek piachu między średniej urody zabudowaniami, ale z drugiej strony takich plaż do surfowania w środku miasta w Melbourne brak.

Fale są, surferzy też, sklepiki wokół z miszmaszem turystycznym jakby żywcem przeniesione z Krynicy Morskiej - są, biegacze, rozradowana młodzież także. Architektonicznie - niezbyt ciekawie, z lewej strony nieco chaotyczna zabudowa przypominająca włoskie miasteczko, z prawej gorzej, bo brutalna betonowa architektura lat 80. ubiegłego wieku w stanie lekkiego zaniedbania. Tak więc poza może końcówką lewego cypla, gdzie fale rozbijają się o skały i przy zachodzącym słońcu surferzy wyglądają niczym jeźdźcy apokalipsy - niezbyt malowniczo.

A co do australijskiego wyluzowania mała anegdota. Niedaleko plaży odbywała się imprezka na pierwszym piętrze niedużej kamienicy. Kiedy szliśmy na plażę, na blaszanym daszku powyżej parteru siedziało już kilka osób z piwem, kolumny wystawione, nastrój podkręcony. Gdy wracaliśmy, na daszku tańczyło już kilkanaście osób, a poniżej na chodniku stało 5 policjantów podpartych pod boki, próbujących perswazją i agrumentami o nośności konstrukcji przekonać towarzystwo do opuszczenia tego wątpliwego parkietu tanecznego ;))) Nie wiem jak się sprawy potoczyły, bo dyskusja trwała dalej w najlepsze, a my musieliśmy łapać samolot.

Ogólnie wyjazd był bardzo udany, dzięki K za ugoszczenie nas! Na szczęście wiosna przyszła już i do Melbourne, więc następna słoneczna relacja z naszego ulubionego miasta w Australii!

 początek dachowej imprezki, tan widok jest całkiem częsty także w M
 długa kolejka do głównej plażowej imprezowni
 prawa strona plaży jak pisałam nie najpiękniejsza, do tego cała plaża zastawiona była brezentowymi namiotami w związku z biegiem, który odbywał się tu przed południem
 lewa strona nawet malownicza
 zima w Sydney - no cóż...
 i jeszcze raz lewa strona z bliska

 widok z lewego cypelka w głąb lądu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz