środa, 22 sierpnia 2012

Melbourne, SaturdayInDesign

W zeszły piątek i sobotę odbyło się już po raz dziesiąty w Melbourne dezajnersko - towarzyskie wydarzenie pod wiele mówiącym tytułem Saturday In Design. Na czym ono polega? Do akcji włączają się wszelcy wytwórcy i handlarze towarami, którymi można dom wykończyć, wypełnić i przyozdobić. Naturalnie tylko tacy, którzy jadą na koniku tzw designu i uważają, że ich produkty nie są zwykłymi meblami, kranami, dechami podłogowymi czy obiciami meblowymi, ale wyrazem stylistycznej estetyki i lajfstajlu potencjalnych nabywców i promotorów.

Swoją ofertę kierują głównie do projektantów wnętrz i architektów, ale całe rzesze australijczyków, którzy kiedyś chcieli lub próbują zostać tzw dezajnerami ciągna jak muchy do miodu. Nie bez znaczenia jest to, że prawie wszystkie salony oferują darmowe drinki, wyżerkę w postaci mniej lub bardziej wyrafinowanych bufetów oraz oczywiście katalogi i pakiery promocyjne z plastikowymi długopisami, magnesami na lodówkę, gadżeciarskimi linijkami, okularami i usb. Dla każdego coś miłego i to jedynie za cenę rejestracji i noszenia przez dwa dni głupawej plakietki, skanowanej na wejściu do przybytków stylu i dobrego gustu.

Ja obeszłam całe wydarzenie trochę bokiem, buntując się przeciw plakietkom i rejestracjom. Namówiona przez J. wzięłam udział w małym konkursie na umywalkę wzorowaną na twórczości Zahy Hadid. Dzielnie doniosłam ją do właściwego salonu w piątkowe popołudnie, by trafić na bankiet połączony z promocją nowych produktów firmy Roca i wyżerką w postaci paelli z owocami morza serwowaną w nagrodę po wysłuchaniu dosyć nudnej prelekcji. Tramwaj był pełen rozbawionych i oplakietkowanych dezajnerów, którzy po wstępnych drinkach jechali do miasta na szoty i wieczorne szaleństwo. W sobotę ruszyłam do salonów na ostatnie dwie godziny ich otwarcia, głównie by złapać charakter imprezy na fotach, pobrać trochę katalogów i upić się jedynie wciągając powietrze wydychane przez nieźle zbąblowanych uczestników imprezy. Na pewno trzeba docenić edukacyjny wymiar imprezy, ale pod koniec miałam wrażenie, że patrzę na stado baranów, które dla kolejnego zeskanowania, kieliszka wina czy torby z gadżetami w nerwowym tempie przemieszcza się po miejscowych zagłębiach sklepów z wyposażeniem wnętrz.

Przy okazji trafiłam na polski akcent w postaci nowej linii mebli zaprojektowanych przez Alexandra Lotersztajna, który z dużym sukcesem działa jako wschodząca gwiazda w Sydney, a którego mama prowadzi mały pensjonat w polskich górach. Meble przyzwoite ale nie powalające na kolana. Ale warto odwiedzić jego stronę, są tam rzeczy całkiem ciekawe: http://derlot.com/

instalacja w Space przygotowana przez studio Hassel
minikonkursy i pseudo artystyczne instalacje - niektóre ciekawe
 festiwalowe torby wypełniane gadżetami
 nastrój bankietu panował wszędzie
 instalacja balonowa w Space
 wino królowało, ale był też punch, piwo i mini drinki
 Lotersztain prezentuje się właśnie tak
a to impresja dla tych, co lubią czytać ;)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz