Nie wiem czy pamiętacie piękną piosenkę sprzed lat, Moonshadow autorstwa Cata Stevensa. Ja pamiętam ją dobrze, bo na Cacie byłam że tak powiem wychowana. W ciągu tych lat szalony hipisowski Cat zmienił się w radykalnego islamistę Yusufa Islama, by w 2012 roku powrócić do muzyki właśnie w Melbourne i dać świadectwo, że wciąż jest w formie. Powstał musical, który Yusuf / Cat wymyślił i z pomocą kilku innych utalentowanych ludzi, zrealizował.
Libretto musicalu powstało na bazie wszystkich najważniejszych piosenek Stevensa, takich jak: Father and Son, Morning Has Broken, Matthew & Son, Here Comes My Baby, Wild World i Moon Shadow oczywiście. Yusuf twierdzi, że cała historia o planecie w najdalszym zakątku wszechświata pogrążonej w wiecznym mroku i młodym chłopaku Stormym, który rusza by ratować ludzi przed ciemnością, powstała z jego snów i marzeń. Historia jest miejscami naiwna i nielogiczna, ale w sumie poruszająca. Nie będę zdradzać całej, bo może jednak ktoś z Was się wybierze, by jeszcze raz usłyszeć wszystkie największe przeboje Cata Stevensa.
Do tego rewelacyjna scenografia, łącząca animację i obiekty stałe, rodem z filmów Tima Burtona. Mnie po prostu zachwyciła. Dobrzy aktorzy, świetnie dobrani wokalnie przynajmniej w głównych rolach. Choreografia też niczego sobie, poza krótkimi partiami, gdzie kilka osób jakos się nie zgrało. Całość polecam gorąco, tym bardziej, że reszta granych tu musicali to odgrzewane kotlety z Broadwayu i Europy.
Były dwie sceny, które utkwiły mi w pamięci i chyba świadczą o tym, że twórcy zakpili sobie lekko z musicali sprzed lat. W jednej rywal do serca Gemmy, ukochanej Stormiego, fryzurą i zachowaniem przypominający Johna Travoltę z Grease, odwala koguci taniec bardzo mocno nawiązujący do tamtego musicalu. W drugiej Stormy trafia do hipisowskiego króla w okularach lenonkach i grona wiernych mu poddanych, którzy walczą z niewidzialnym wrogiem o wolność i pokój. Tak jakby Cat/Yusuf odcinał się od swoich muzyczno-ideowych korzeni i przeprowadzał mocną satyrę na dawne ideały.
A teraz kilka słów o miejscu, czyli Princess Theatre. Bardzo dekoracyjna fasada i sala widowiskowa, bardzo słaba i źle oznaczona komunikacja, brak szatni, kolejki do toalet takie, że 15 minutowa przerwa okazuje się za krótka. W bufecie chipsy, woda w butelkach i wino w plastikowych szklankach, czyli miało być elegancko, a wyszło po australijsku. Do tego dodam, że mamy środek zimy, więc wszyscy w kurtkach i płaszczach, przepychający się w wąskich rzędach, gdzie kolana cały czas opierają się o oparcie fotela sąsiada przed nami. Publiczność bardzo różna, od eleganckich 20.latek do zaniedbanych 60.latek w czerwonych sportowych bluzach... kwintesencja australijskości.
Żeby jednak nie kończyć krytycznie, dl mnie ten musical był głębokim artystycznym przeżyciem, kilka razy poczułam na plecach charakterystyczne ciarki, które można odczuć jedynie w chwilach największej radości. Polecam!!!
Dziesięciominutowa zapowiedź musicalu w wykonaniu samego Stevensa znajduje się tu: http://www.youtube.com/watch?v=svZfEAR-FW8 . Zaś oficjalna jego zapowiedź - znacznie krótsza jest tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=ye3rwszusLs&feature=related. Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej, warto odwiedzić oficjalną stronę wydarzenia tutaj: http://www.moonshadowthemusical.com.au/
A teraz mój mały Moon w Melbourne:
Pełen "szacun" za zdjęcie, pięknie się prezentuje.
OdpowiedzUsuńCiekawy opis, choć samego "głównego bohatera' nie znam - przynajmniej nie z nazwiska ;) Zaraz sobie puszczę czy jego twórczość kojarzę :)
Dzięki za miły komentarz. Ja bym tylko wycięła tę białą tabliczkę z przodu i taśmę na pierwszym planie - denerwują mnie, ale nie lubię grzebać w zdjęciach photoshopowo, więc sobie siedzą...
OdpowiedzUsuńA Cata polecam w wersji starej i nowej musicalowej także ;)