Dziś będzie o mojej sobotniej krótkiej wycieczce. Jak już może wiecie, niedawno zakupiłam rower, i korzystajac z dobrej pogody oraz chwili wolnego czasu zaczęłam i jego, i siebie "rozjeżdżać". Za dwa tygodnie szykuje się dłuższa rowerowa wyprawa i wypadałoby dać trochę mięśniom i pupie w kość, żeby potem nie paść na twarz w większym towarzystwie.
Wycieczka była krótka, bo niefrasobliwie nie wzięłam nic do picia, kasy zero, tylko kask na głowę - obowiązkowy w Victorii, okulary słoneczne, aparat foto i zegarek. Najpierw Toorak Road, dosyć zatłoczoną o tej porze, przebiłam się do Kensington Road, na której końcu znajduje się dom na charakterystycznym, zdekonstruowanym planie, który od dawna wzbudzał moje zainteresowanie. Kiedy dowiedzieliśmy się, że jedziemy do Melbourne, zaczęłam sobie zwiedzać wirtualnie miasto na google maps i ten akurat domek przypadł mi na tyle do gustu, że obejrzałam go sobie ze wszystkich stron na wszelkich możliwych serwisach mapowych. Niestety, w realu okazał się znacznie mniej dostępny niż w internecie! W dodatku jedna z elewacji w remoncie, wysoki płot, nie widać prawie nic! Za to po przeciwnej stronie wypatrzyłam całkiem niezłą rezydencją z posążkiem Buddy w ogródku. Ogólnie moda tu panuje taka, że prawie każdy bardziej współczesny wypasiony dom ma w orgodzie jakąś współczesną rzeźbę bądź właśnie Buddę przy basenie. No cóż, co kraj to obyczaj.
Małymi schodkami przedostałam się na pole krykietowe Como, gdzie panowie w białych ubrankach malowniczo rozstawieni na owalnym boisku walili kawałkiem drewienka w małą piłeczkę, a panie z parasolkami im kibicowały powiewając wachlarzami, a stamtąd wzdłuż Yarry przyjemną, choć wąską ścieżką rowerową w kierunku Tooraku, czyli chyba najbardziej wypaśnej dzielnicy rezydencjonalnej tutaj. Powiem szczerze, że podwarszawski Konstancin trochę siada przy wielkości i bogastwie tutejszych domostw. Ale nie będę się rozpisywać, zdjęcia wystarczą. Sama rzeka niestety brunatno mulista i śmierdząca, co nie przeszkadza kajakarzom i małym stateczkom wycieczkowym, ani też miejscowym popijającym kawę w przybrzeżnych kawiarniach. Wróciłam już brzegiem rzeki i przebiłam się do naszej dzielnicy koło Ogrodu Botanicznego. Cała wyprawa z robieniem zdjęć zajęła mi półtorej godziny. Za tydzień, mam nadzieję, uda mi się zajechać dalej. Tymczasem kilka zdjęć;)
sporo tu inspiracji Mondrianem
mój ekstra dom, a raczej to, co z niego widać ...
inny dom, skromnie od ulicy
ale wypaśnie od ogródka, czyli w tym wypadku skarpy
jeszcze jeden dom z rzeźbą i australijską flagą
skromnie, klasycznie, ale nie tanio
sen szalonego architekta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz