wtorek, 1 lutego 2011

Melbourne, upały

Schematycznie oceniając pogodę w Australii przeciętny warszawiak mógłby nam tylko współczuć - ale macie straszne upały! Albo chwilowo zazdrościć, wszak w stolicy nad Wisłą aktualnie środek mroźnej zimy. Tymczasem nic podobnego, nawet, jeżeli mamy lato, to w niczym nie przypomina ono naszego swojskiego pszenicznego skwarnego sezonu ogrórkowego. Poprawka - tochę przypomina - mamy komary!
Ale już cała reszta inna - dziś rano na przykład mieliśmy nieziemski wprost upał, o 9 słońce paliło tak mocno, że całą drogę do pracy przebyłam w cieniu, bo smażyła mi się skóra na rękach. W południe musiałam założyć kapelusz, by przejść 100m po lunchowe sushi i z powrotem do zacienionego biura. Gdy wychodziłam z pracy, wiał chłodny wiatr od morza, a temperatura spadła z 39.4 na jakieś 25C. Prawie dostałam gęsiej skórki!

To samo zdarza się często, upał trwa do 14-15, potem nie wiadomo skąd pojawia się zimny wiatr i temperatura gwałtownie spada. Albo lepiej - zaczyna padać kapuśniaczek. Typowych polskich burz z piorunami jeszcze tu nie doświadczyliśmy. Choć szykuje się nie lada atrakcja - po serii powodzi stan Queensland szykuje się do przyjęcia cylkonu Yosi, który zasuwa znad Pacyfiku i powinien uderzyć w okolicach środy. My na szczęście pozostajemy w strefie umiarkowanej, z kapryśną lecz w sumie zrównoważoną pogodą i częstymi deszczami.

Wczoraj za to wieczór był parny, Australijczycy wietrzyli mieszkania na przestrzał, jakaś para jadła kolację z winkiem na małym skwerze, który mijam po drodze z pracy, przy bloku przy stoliku 3 osoby grzecznie piły piwko, a przechodząc małą uliczką niedaleko nas po drodze z jogi trafiłam na małe uliczne party - drzwi garażowe normalnie broniące prywatności jednej posesji były uniesione wysoko w górę, za nimi ukazywał się mały ogródek, za nim rzęsiście oświetlony dom i banda młodych ludzi grillująca z piwkiem. Knajpy i restauracjie oczywiście też pełne. Narodowe al fresco trwa!

Słówko jeszcze na temat naszego mieszkania, które upały przyjmuje na klatę - jesteśmy tu już ponad 2 miesiące, a do tej pory klimatyzację włączyliśmy słownie dwa razy - nie mamy potrzeby ani się ziębić ani ogrzewać, parter trzyma przyjemny chłodek. Nie wiem tylko co będzie zimą...

Na deser kilka zdjęć z naszej okolicy.

 trochę ulicznej mody
 sklepy vintage - tych mamy pod dostatkiem
 ten stragan kusi mnie dwa razy dziennie
ozdobna fasada Prahran Market i siedziby stowarzyszeń pro homo
 nasz tramwaj dzielnicowy nr 78
 taki sobie detal architektoniczny
 dziewczynka malinka
mój ulubiny skwerek - tu wczoraj odbywała się romantyczna kolacja z czerwonym winkiem - szkoda, że nie nasza!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz