wtorek, 8 lutego 2011

Melbourne, trochę socjologii

Jako osoba ciekawska i chyba nie do końca dobrze wychowana, często lubię zaglądać ludziom w okna i na podwórka. M. mnie od razu strofuje i przywołuje do pionu, a ja po prostu wciąż czuję pociągającą egzotykę nowego miejsca i tak jak panu Mietkowi z parteru bym na lokal nie zajrzała, bo śmierdzi z daleka przez lata nie wietrzona pieczarą, tak tutaj pokonuję resztki zawstydzenia i uwielbiam po prostu patrzeć, jak żyją autochtoni.

Tymczasem nie jest to wcale proste, szczególnie w naszej okolicy. Stare wiktoriańskie domy czasem jeszcze są otoczone niskim murkiem czy płotkiem, za którym prezentuje się miniaturowy ogórdek różany. Okiennice zwykle szczelnie zasłonięte - te wewnętrzne drewniane, chroniące przed nadmiarem słońca, którego ostatnio wcale za dużo nie ma. Im blizej współczesności, tym płot wyższy i solidniejszy. Domy z lat 80. otoczone drewnianymi parkanami z minimalnymi szparami między deskami lub żywopłotem sięgającym dwóch metrów. Domy współczesne - tynkowanym murem z pięknie wkomponowaną skrzynką na listy i stalową furtką. Twierdze, nie domy.

Nie ma holenderskiej pełnej otwartości, gdzie fasada jest jednocześnie przekrojem przed dom i jego mieszkańców; nie ma ganeczków śląskich z wyrobionymi od opierania łokci parapetami. Nikt nie jest zainteresowany, co na ulicy się dzieje. Ulica żyje swoim życiem - przemykają zmęczeni pracownicy biurowi, truchtem biegną sportowcy do pobliskiego parku, ktoś wyprowadza psa i wtedy sympatycznie pozdrawia sąsiadów z ulicy. Nie ma podglądactwa, ale też ciekawości. Każdy idzie swoją ścieżką w sobie wyznaczonym kierunku. Spotkania - raczej w parku lub ogrodzie na barbecue lub w knajpie na lunchu czy kolacji.

Czy ludzie się zmienili w ciągu ostatniego wieku, czy też okoliczności? Może było więcej włamań i dlatego tak się pozasłaniali. Bo mimo wszystko często widzę furtki otwarte i sąsiadów, którzy pożyczają sobie kosiarkę / wiadro/ spryskiwacz do kwiatów. Wszyscy na ulicy są mili i po drodze do pracy kilka razy muszę mówić dzień dobry. Nikt tez nie patrzy na mnie nieufnym, podejrzliwym wzrokiem. A co się dzieje za okiennicami widziałam tylko odwiedzając domy klientów w ramach pracy...

Przepisy planistyczne też służą pogłębianiu sytuacji -  najważniejszą rzeczą przy analizie nowej zabudowy oprócz zacieniania jest kwestia "overlooking| czyli zaglądania sąsiadom w okna lub w ostateczności na ich własny prywatny ogródek, co może dotyczyć zarówno ogródka z tyłu domu jak i tych 2m2 na froncie. Prowadzi to do paradoksalnych rozwiązań - pomieszczenia powinny być nasłonecznione, więc projektuje się okna o odpowiedniej powierzchni w stosunku ich wielkości, po czym w całości zakrywa się je drewnianymi zewnętrznymi kratami / okiennicami / trejażami, skądinąd ładnymi, oferując ludziom widok dopiero od poziomu 1,70m, bo wtedy już teoretycznie nie zakłócają sąsiadom prywatności. Szaleństwo!

przejście między domkami - 3,5m bez mała + zarośnięty znak drogowy
 stary dom z tradycyjnym niskim opłotkowaniem
solidne furtki w białych płotach - widok najczęstszy, za nimi w odległości 2-3m okna i dom...









trochę współczesnej zamkniętości

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz