środa, 12 stycznia 2011

Seaspray 90 mil piachu

Opuszczaliśmy Eden z łezką w oku, by udać się dalej na południe, w stronę Wiktorii. Z krajobrazu górzystego i zróżnicowanego wjechaliśmy w łagodnie ukształtowane lasy, a potem jeszcze bardziej płaskie pola. Jedynym zaskoczeniem był w pewnym momencie jaszczur, prawdopodobnie warran, który wygrzewał się w słońcu, zajmując prawie cały pas ruchu na jakby nie było Proncess Highway! Całe szczęście nikt z naprzeciwka nie jechał i udało nam się gada wyminąć, ale nie wróżyliśmy mu długije przyszłości, bo ruch na drodze był spory.

Minęliśmy całkiem przyjemne Lakes Entrance z pelikanami i punktami widokowymi obleganymi przez hinduskie i malezyjskie wycieczki. Miejscowość typowo wakacyjna z tradycjami rybackimi, jak prawie wszystkie po drodze. Przejechaliśmy też przez Sale, w którym M. bywa częściej, niżby chciał. Teraz wiem już, gdzie spędza czas, jak go nie ma w domu...Postanowiliśmy zatrzymać się niedaleko na ostatnie dwie noce przed zarezerwowanym już pobytem w Wilsons Promontory NP. Najpierw podjechaliśmy do serii darmowych kempingów usytuowanych wzdłuż 90 Miles Beach czyli 90 milowej plaży. Jak to bywa z rzeczami oferowanymi nam przez cywilizację za darmo, okazały się być na tyle podłej jakości, a towarzystwo na nich zgromadzone na tyle nieciekawe, że czym prędzej udaliśmy się do najbliższego płatnego kempingu czyli miejscowości Seaspray.

Miejsce jest piękne, nasz pierwszy spacer po tej najdłuższej chyba plaży w moim życiu przypadł na godziny przed zachodem słońca. Pastelowe kolory, delikatna bryza od oceanu, piaszczyste wydmy porośnięte falującymi trawami i zawijasy potoku łączącego jezioro z morzem przyprawiły mnie o silne wzruszenie. Było naprawdę cudownie!

Zresztą sami zobaczcie.





 zachód nr 1
 nasz namiot za tym drzewem
 zachód nr 2
w dzień na tej plaży zmarzliśmy jak nigdy wcześniej w czasie tych wakacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz