czwartek, 20 stycznia 2011

Melbourne, Australian Open

Od tygodnia trwa w Melbourne największa impreza tenisowa w tym kraju, czyli Australian Open. Czy można coś takiego przegapić, jeżeli własny ojciec zarywa w ojczyźnie nocki, żeby zobaczyć Nadala czy siostry Wiliams, a nasza reprezentantka Agnieszka R. jest rozstawiona z numerem 12.? Nie można!

Wczoraj wybraliśmy się tam po raz pierwszy, ale chyba nie ostatni. Agnieszka grała w deblu z Tajwanką Chan, miał to być 4. mecz na korcie nr 19. Od rana obserwowałam wyniki na żywo i kalkulowałam, czy uda mi się na ten mecz załapać, jak szybko dojechac na miejsce i jak się przebić do właściwego kortu. Trzeci mecz skończył się przed 16, byłam więc w lekkim popłochu, jak to wszystko wyjdzie. Potem pojawiła się informacja, że dziewczyny nie zaczną wcześniej niż o 18.30. W efekcie pojawiły się na korcie tuż przed siódmą, kiedy my byliśmy już pięknie usadzeni w drugim rzędzie, jakieś 2m w linii prostej od krzesełek, na których dziewczyny odpoczywały.

Kort 19 jest jednym z 20 kortów do meczów eliminacyjnych, nie tak ważnych z punktu widzenia oglądalności czy tzw show. Mamy raptem 6 rzędów trybun, wąskie przejście między ogrodzeniem a widownią. Daje to niesamowitą przyjemność bycia blisko zawodników i pola walki. Główne mecze odbywają się oczywiście na 2 arenach zamkniętych, na otwartej arenie im Margaret i korcie nr 2, który prawdopodobnie ma większą trybunę.

Tu Polaków było sporo, choć spodziewałabym się większej grupy, razem z nami jakieś 15 osób, znacznie więcej kibiców przyszło do Tajwanki. Nasze grały z Rosjanką i Słowaczką, które do boju zagrzewało dwóch smutnych panów, a pod koniec trójka Rosjan w żółtych czapeczkach z kołatkami w dłoniach. Tajwańczycy byli zorganizowani jak rzadko, flagi na policzkach i jedna ogromna rozpostarta na połowie ich sektora, krzyczeli Anieszka I love you i takie tam. Polscy kibice wykazali się po swojemu, od strony młodej grupy usłyszałam Je..ać policję oraz Górnik Zabrze. Każdy orze jak może. Dziewczyny w tym czasie robiły swoje, czyli grały.

Pierwsze gemy nasze prowadziły nieźle, zrobiło się 4:0, ale nagle przeciwniczki się obudziły i set skończył się ich wygraną 6:4. Następnego na szczęście wygrały nasze dziewczyny 6:2 i zaserwowały nam emocjonującą końcówkę już przy sztucznym świetle, ostatni set 7:5. W sumie mecz trwał 2 godziny, na koniec udało mi się dostać autograf, Izka życzyła Agnieszce powodzenia następnego dnia, a ona odpowiedziała Dzięki!

Po dawce patriotycznego kibicowania udaliśmy się na Margaret court, gdzie Francuz Gael Monfils właśnie rozbierał Portugalczyka Gila. Zupełnie inne emocje, bo kibiców było na oko ponad 5000, inna arena i szybkie, ciężkie, męskie piłki. Monfils skakał jak pasikonik, serwując piłki na złączonych nogach. Balansował piłeczką na krawędzi rakiety z gracją cyrkowca zabawiającego tłum. Przewyższał Gila o głowę, więc miał ułatwioną sprawę w serwami i dobieganiem do piłki, a Gil jakby mniej popełniał błędów własnych i wyglądało, że miał więcej doświadczenia. Tego meczu nie obejrzeliśmy do końca, robiło się późno, ale Monfils mecz wygrał. W sobotę wracamy po więcej!


 woda pitna za darmo - tak powinno być na wszystkich imprezach masowych
 narada przed meczem
 ostatnie ustalenia z sędziną
 Tajwan górą
 Aga w skupieniu
 i w czasie serwowania
 ot i cały kort
muszę przyznać, że Aga była najzgrabniejszą zawodniczką na tym korcie w czasie tego meczu
radość na koniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz