Oprócz romantycznych spacerów plażą, skakania po kamieniach, przedzierania się przez konary drzew oraz buszowania w buszu, udało nam się także zwiedzić okoliczne miejscowości, urocze już z nazwy, takie jak Vincentia czy Huskisson. Źródłosłów jakże odległy geograficznie na mapie Europy, a tu proszę przejeżdżasz most i już jesteś w drugiej miejscowości! Ogólnie nazwotwórczo Australijczycy wykazali się za cały świat, bo mamy sporo zapożyczeń z aborygeńskich narzeczy, tak mi się przynajmniej wydaje, takich jak Ulladulla, Billabong, Wollongong, Geelong, Jamberoo, Wallaha, Culburra, po czym na przykład wjeżdżamy do Stradford, a jakże, nad rzeką Avon lub odwiedzamy Heidelberg.
Huskisson okazało się miłą miejscowością wypoczynkowo - rybacką, z punktem widokowym na wysuniętym w morze cyplu, górującym nad miastem zajeździe, dumnie wypływającymi w morze katamaranami i kutrami wracającymi z połowów. Oczywiście moja wrodzona ciekawość przyciągnęła mnie do kutra wypełnionego skrzynkami. Myślałam, że w środku znajdę jakieś dorsze, snapery, płaszczki czy rekinki, ale nie! Skrzynie były wypełnione homarami i muszlami, w których prawdopodobnie też coś mieszkało... akcja mnie urzekła, a owocem tego jest kilka zdjęć, które umieszczam poniżej. M. w końcu przywołał mnie do porządku i powlekliśmy się na lody, ale takie egzowyczne dla nas akcje to ja lubię bardzo!
przyjemny port
tłum gapiów ocenia połów
mniam mniam
współczesny majtek
zajazd i knajpa w jednym Husky Pub
takie tablice przy wszystkich pomostach i slipach łódkowych
i obowiązkowe stanowisko do mycia i oporządzania zdobyczy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz