wtorek, 11 stycznia 2011

Powrót do Edenu czyli święta po australijsku

Z bajkowej Jervis Bay udaliśmy się dalej na południe, przez Ulladullę, Batesman Bay, Merimbulę i Pambulę, aż do Edenu. Pamiętacie na pewno pierwszy tak popularny w Polsce tasiemiec " Powrót do Edenu", którego główna bohaterka, Stefania, została zdradziecko rzucona na pastwę krokodyli, cudem uszła z życiem, następnie przeszła operację plastyczną i wróciła do rodzinnego gniazda, by zemścić się na swoich oprawcach? Ja pamiętam, M też coś tam jakby kojarzył, a skoro Eden jest w Australii tylko jeden, to mocno się napaliliśmy, że uda nam się spotkac co najmniej krokodyla, jak nie samą Stefanię! Prawda jest jednak taka, że krokodyle mamy tu raczej na górze mapy, na południu, w stanach Queensland i Northern Teritory, a w umiarkowanie ciepłej Nowej Południowej Walii czy Viktorii moga się co najwyżej urwać na wycieczkę z zoo, jak pewien słoń w Szwajcarii.

Eden zaś słynie ze swoich tradycji wielorybniczych, dwa razy w roku wzdłuż wybrzeża suną te największe ssaki morskie odpowiednio na swoje tereny łowieckie na Antarktydzie i z powrotem jesienią, a część jest zapraszana przez gorliwych edeńskich rybaków do zatoki w celach konsumpcyjnych. Tak to przynajmniej wyglądało do lat 50. ubiegłego wieku. Ale i dziś jest tu Festiwal Wielorybów na początku października, zawody wędkarskie w skali oceanicznej z nagrodą 30.000 Aud, Muzeum Wielorybnicze, całkiem fajny port rybacki z małymi hurtowniami, gdzie można kupować krewetki i ostrygi na skrzynie, malownicza ulica główna z hotelem Australasia, w którym o mały włos nie wygraliśmy z M. kurczaka garmażeryjnego, fajny kemping nad jeziorem i inne atrakcje takie jak Wino Chili Papryczkowe.

My spędziliśmy tu dwa dni, częściowo zwiedzając Ben Boyd National Park, Boydtown z ciekawym pałacykiem wystawionym przez Bena Boyda oczywiście, zanurzyliśmy się też w las docierając do Broadwater, czyli jeziorka polodowcowego dość wysoko w górach. No i przede wszystkim spędziliśmy tu Wigilię Bożego Narodzenia, w restauracji portowej, zamówiwszy wcześniej stolik. W dość sporym lokalu byliśmy tego wieczora my, para emerytów i jeden samotny pan koło 50. Ale stolik opłacało się zamówić, bo widok mieliśmy najlepszy z możliwych. Ja uraczyłam się ostrygami zapiekanymi pod beszamelem i mulami w sosie winno czosnkowym, a M. zjadł bruschettę i steka w towarzystwie frytek i sałatki. Na deser sernik i mus plus miejscowe wino. Wytoczyliśmy się w sam raz, żeby zdąrzyć na pasterkę, która zaczynała się o 21.

Kościółek malutki, skromny, drewniany z ostrym szpikulcem graniastosłupa - świetlika. Ludzie zbierali się powoli, miejscowa podstarzała grupa muzyczna stroiła instrumenty, a młodzież rozdawała ulotki z porządkiem mszy i tekstami kolęd. Na początku na ołtarz wyszła pani, która przedstawiła się jako Kristen i poprosiła wszystkich, żeby przywitali się z sąsiadami i życzyli sobie nawzajem Wesołych Świąt. Bardzo to było przyjemne i w pewien specyficzny sposób dało mi poczucie bycia częścią wspólnoty. Staruszek ksiądz odprawiał nabożeństwo zwięźle, kazanie trwało góra 5 minut, zbieranie na tacę polegało na przekazywaniu sobie koszyczków przez wiernych, a na koniec Kristen rozdała wszystkim cukierki. Katolicyzm w wersji australijskiej wydał mi się przyjemny i zachęcający.

A teraz kilka fotek z raju na ziemi, gdzie spędziliśmy imieniny Adama i Ewy;))) Wszystkim Ewom i Adamom spóźnione serdeczne Wszystkiego Najlepszego!

 pałacyk Bena Boyda
 mały port między Boydtown a Edenem
 w tej łódce mieszka stary rybak z psem, próbował mi coś opowiedzieć, ale niestety nie byłam w stanie zrozumieć jego narzecza...
 kutry w Edenie
 nasze niebo wigilijne, zachmurzenie pełne, pierwszej gwiazdki nie widać
 pasterkowy nastrój z miejscowymi rybakami
zatoka wielorybnicza, w zaganianiu przodowali Aborygeni wspomagani przez rekiny, którym w podziękowaniu rzucali wielorybie języki na pożarcie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz