Open House Melbourne 2012 oficjalnie zakończone, w tym roku pogoda nie dopisała prawie wcale, za to kolejki jak najbardziej... w niektórych miejscach trzeba było czekać na wejście kilka godzin, na szczęście były praktyczne numerki z ustaloną godziną wejścia. Mnie udało się odwiedzić 9 różnych budynków, z czego pierwszego dnia aż 7, a drugiego z racji dodatkowych obowiązków towarzyskich tylko dwa.
Na pierwszy ogień poszedł biurowiec Urban Workshop, zaprojektowany przez Johna Wardle i studio Hassel w 2006 roku, więcej na temat budynku możecie poczytać sobie tu: http://architectureau.com/articles/the-urban-workshop/. Dla mnie było to kolejne spotkanie z Johnem Wardle, którego architekturę bardzo cenię i podziwiam. Przede wszystkim za piękne, niecodzienne w Australii, operowanie detalem, za użycie drewna i naturalnych materiałów, za kontekstualność, za myślenie bryłą i wszystkimi elewacjami łącznie z dachem, a nie jedynie fasadą frontową.
Nie obyło się bez małego konfliktu z panią z obsługi OHM, bowiem zakazane było fotografowanie na poziomie parteru. Oczywiście ze względów bezpieczeństwa i chodziło głównie o strefę recepcji, bramek i wind. Tymczasem przy wejściu znajduje się kawiarnia z ciekawą drewnianą strukturą zaprojektowaną przez biuro Wardle. Ja i jeszcze jeden pan nie mogliśmy się powstrzymac od focenia tejże strefy. Pani była wściekła, mimo milczącej zgody pana z ochrony, a przed moim wyjściem z budynku kazała sobie pokazać wszystkie wykonane w budynku zdjęcia i objechała mnie jeszcze raz. Niewiele sobie z tego zrobiłam, bo dokumentacja była dla mnie ważniejsza i ten mały konflikt nie zepsuł mi nastroju.
Szkoda, że ten zakaz w ogóle był, bo sam budynek stoi w miejscu uliczki w dystrykcie czerwonych latarń i przed budową były prowadzone szeroko zakrojone badania archeologiczne. Wydobyto dużo sprzętów gospodarstwa domowego, porcelanę, dziecięce zabawki a nawet szczoteczki do zębów. Wszystko ładnie wyeksponowano w szklanych gablotach, pokazano zdjęcia i resztki skorup, a zdjęć robić nie można!
Ale dla Polaka nic trudnego, czego dowody poniżej :)
bury poranek, 10 rano ...
w środku cieplej i przyjemniej
cały czas nie wiem o co chodzi z tymi nazwiskami...
ostrygi: kiedyś jedzenie biedoty sprzedawane z beczek na ulicy, dziś... ąę
widok z 33 piętra wart uwiecznienia
bure miasto 1
bure miasto 2
wtorek, 31 lipca 2012
czwartek, 26 lipca 2012
Prahran, pchli targ
Już jutro wielka architektoniczna uczta, czyli Open House Melbourne. Bateria w aparacie naładowana, karta prawie oczyszczona, kurtka przeciwdeszczowa czeka, jestem zwarta i gotowa. Relacji będzie pewno tyle co w zeszłym roku a może i więcej! Na mojej liście kilkanaście budynków, zobaczymy na co czas i nogi pozwolą.
Zanim jednak przejdę do OHMowych tematów, mała fotorelacja z mojej wyprawy do fascynującego Chael Street Bazaar, pchlego targu o dużej renomie i stałej rzeszy wielbicieli. Czego tu nie ma. Jeden powie: potworny kicz i lekko mysi zapach - wychodzę! Inny będzie wracał i zagłębiał się w to świadectwo estetycznych wyborów sprzed pokoleń, anglosaski (nie)smak, kolekcje smerfów, drewnianych laleczek, puszek po piwie i czego tam jeszcze ludzkość nie wymyśliła. Górą królują landszafty i dekoracyjne lampy z ostatnich 100 lat, dołem meble, niektóre całkiem udane. Są stoiska tematyczne z płytami winylowymi, starymi plakatami, naczyniami, książkami i futrami niewiadomego pochodzenia. Jeżeli ktoś lubi te klimaty, wsiąknie na kilka godzin. 70 stoisk, 7 dni w tygodniu, 10-19, 217 Chapel St, Prahran. Przy okazji dłuższej wizyty w Melbourne - polecam!
wąskie alejki prowadzą nas do kolejnych straganów
przy wejściu wita BP...
sentymentalna kolekcja sprzed lat...
mój ulubiony skład towarów aptecznych i podobnych
w tonacjach czerwonych
budzikowo...
Zanim jednak przejdę do OHMowych tematów, mała fotorelacja z mojej wyprawy do fascynującego Chael Street Bazaar, pchlego targu o dużej renomie i stałej rzeszy wielbicieli. Czego tu nie ma. Jeden powie: potworny kicz i lekko mysi zapach - wychodzę! Inny będzie wracał i zagłębiał się w to świadectwo estetycznych wyborów sprzed pokoleń, anglosaski (nie)smak, kolekcje smerfów, drewnianych laleczek, puszek po piwie i czego tam jeszcze ludzkość nie wymyśliła. Górą królują landszafty i dekoracyjne lampy z ostatnich 100 lat, dołem meble, niektóre całkiem udane. Są stoiska tematyczne z płytami winylowymi, starymi plakatami, naczyniami, książkami i futrami niewiadomego pochodzenia. Jeżeli ktoś lubi te klimaty, wsiąknie na kilka godzin. 70 stoisk, 7 dni w tygodniu, 10-19, 217 Chapel St, Prahran. Przy okazji dłuższej wizyty w Melbourne - polecam!
wąskie alejki prowadzą nas do kolejnych straganów
przy wejściu wita BP...
sentymentalna kolekcja sprzed lat...
mój ulubiony skład towarów aptecznych i podobnych
w tonacjach czerwonych
budzikowo...
wtorek, 24 lipca 2012
Fitzroy, ulica Gertrudy
W sobotę wieczorem wybraliśmy się na Gertrude st w Fotzroy celem sprawdzenia międzynarodowego festiwalu projekcji czy jak to na polski przetłumaczyć, możecie spróbować sami odwiedziwszy link:
http://www.thegertrudeassociation.com/
Jest to ciekawa inicjatywa, zupełnie świeża, bo ma dopiero 2 lata. Odbywa się przez przedłużony weekend i w dużej mierze dzięki aktywności mieszkańców i użytkowników ulicy Gertrudy, którzy w ten sposób chcą wypromować to miejsce, a wierzą w społeczność, sztukę i świętowanie, czego dogrzebałam się na ich stronie...
Zaczęliśmy zwiedzanie od zachodniego końca ulicy, gdzie nie działo się prawie nic i myśleliśmy, że cały festiwal to ściema, zamknięte sklepy, zabite dechami magazyny i smętne pojedyncze latarnie... im bliżej centralnej części i bloków, tym projekcji było więcej - w sumie 20. Największa rzeczywiście powalała skalą, bo wyświetlano ją na spory blok komunalny typu szafa, trochę przypominający warszawskie blokowiska... pomyślałam, że musiało to wymagać sporo zachodu, by uzyskać od blokowej wspólnoty zgodę na walenie światłami w okna przez 3 dni... tym bardziej, że te wszystkie działania i festiwal odbywają się na zasadzie wolontariatu i nie sądzę, by wspólnota dostała za to jakąś rekompensatę.
W sumie najbardziej podobały mi się 3 projekcje - ta największa powalająca skalą, gotujący murzyn na bocznej ceglanej ścianie kamienicy w cichym zaułku i minikosmos wyświetlony na chodniku torchę z nienacka i w zupełnie nieoczekiwanym miejscu... zwiedzających było sporo i kibicuję festiwalowi by rósł w siłe i przyciągał coraz więcej ludzi w tym mieście skupionym na footballu i kawie.
pierwsza projekcja nie powalała na kolana...
największa na bloku komunalnym
i w kolejnej odsłonie
kamienica się pali!
mały kosmos dla wtajemniczonych
http://www.thegertrudeassociation.com/
Jest to ciekawa inicjatywa, zupełnie świeża, bo ma dopiero 2 lata. Odbywa się przez przedłużony weekend i w dużej mierze dzięki aktywności mieszkańców i użytkowników ulicy Gertrudy, którzy w ten sposób chcą wypromować to miejsce, a wierzą w społeczność, sztukę i świętowanie, czego dogrzebałam się na ich stronie...
Zaczęliśmy zwiedzanie od zachodniego końca ulicy, gdzie nie działo się prawie nic i myśleliśmy, że cały festiwal to ściema, zamknięte sklepy, zabite dechami magazyny i smętne pojedyncze latarnie... im bliżej centralnej części i bloków, tym projekcji było więcej - w sumie 20. Największa rzeczywiście powalała skalą, bo wyświetlano ją na spory blok komunalny typu szafa, trochę przypominający warszawskie blokowiska... pomyślałam, że musiało to wymagać sporo zachodu, by uzyskać od blokowej wspólnoty zgodę na walenie światłami w okna przez 3 dni... tym bardziej, że te wszystkie działania i festiwal odbywają się na zasadzie wolontariatu i nie sądzę, by wspólnota dostała za to jakąś rekompensatę.
W sumie najbardziej podobały mi się 3 projekcje - ta największa powalająca skalą, gotujący murzyn na bocznej ceglanej ścianie kamienicy w cichym zaułku i minikosmos wyświetlony na chodniku torchę z nienacka i w zupełnie nieoczekiwanym miejscu... zwiedzających było sporo i kibicuję festiwalowi by rósł w siłe i przyciągał coraz więcej ludzi w tym mieście skupionym na footballu i kawie.
pierwsza projekcja nie powalała na kolana...
największa na bloku komunalnym
i w kolejnej odsłonie
kamienica się pali!
mały kosmos dla wtajemniczonych
wtorek, 17 lipca 2012
South Yarra, falująca rezydencja
Tak jak obiecałam, dziś będzie o frapującej rezydencji w naszej okolicy, która niedawno zmieniła właściciela. W pogodną niedzielę fotografowałam wcześniej opisane skrzynki pocztowe, gdy zupełnie niechcący nadziałam się po raz kolejny na narożnik, na którym stoi, a chwilę później także na nowego właściciela, nieco zasuszonego pana koło 50. w obłędnym samochodzie. Nie byłabym sobą, gdybym nie sfotografowała domu, jak również z pewną nieśmiałością, samochodu.
Sam budynek, nawet jak na warunki australijskie, jest dość nietypowy i wyprzedzający epokę. Przypomina twierdzę z falującego poliwęglanu, z poziomymi podziałami podkonstrukcji w drzwiach garażowych, betonowym frontem i wzorzystym szklanym zwieńczeniem w miejscu dynamicznego tarasu. Dosyć brutalne, jak zwykle dużo pomysłów, estetyka dla wybranych. Trudno się go fotografuje, bo uliczka wąska, nie ma dobrego odejścia, a kolory utrzymane są w wyblakłej tonacji od szarości po zieleń. Dom ma zdaje się podniebny taras, basen i około 400m2 powierzchni, spory jak na tę dzielnicę miniaturowych domeczków porobotniczych, które w tej chwili osiągają niebotyczne ceny!
Cały czas nie jestem pewna, czy mi się podoba, ale za każdym razem frapuje i zastanawia, powodując, że spędzam pod nim zdecydowanie za dużo czasu! Proponuję odwiedzenie narożnika na Google Maps, to da Wam pełny obraz sytuacji. No to teraz kilka moich zdjęć:
górny taras za szkłem
długa elewacja frontowa z drzwiami garażowymi
a na niej drzwi wejściowe z czujną skrzynką - no junk mail!
taki tam detal adresu ...
krótsza elewacja ogrodowa
bryka nowego właściciela
a tak mniej więcej wygląda to w środku - jak widać dom sprzedany!
Sam budynek, nawet jak na warunki australijskie, jest dość nietypowy i wyprzedzający epokę. Przypomina twierdzę z falującego poliwęglanu, z poziomymi podziałami podkonstrukcji w drzwiach garażowych, betonowym frontem i wzorzystym szklanym zwieńczeniem w miejscu dynamicznego tarasu. Dosyć brutalne, jak zwykle dużo pomysłów, estetyka dla wybranych. Trudno się go fotografuje, bo uliczka wąska, nie ma dobrego odejścia, a kolory utrzymane są w wyblakłej tonacji od szarości po zieleń. Dom ma zdaje się podniebny taras, basen i około 400m2 powierzchni, spory jak na tę dzielnicę miniaturowych domeczków porobotniczych, które w tej chwili osiągają niebotyczne ceny!
Cały czas nie jestem pewna, czy mi się podoba, ale za każdym razem frapuje i zastanawia, powodując, że spędzam pod nim zdecydowanie za dużo czasu! Proponuję odwiedzenie narożnika na Google Maps, to da Wam pełny obraz sytuacji. No to teraz kilka moich zdjęć:
górny taras za szkłem
długa elewacja frontowa z drzwiami garażowymi
a na niej drzwi wejściowe z czujną skrzynką - no junk mail!
taki tam detal adresu ...
krótsza elewacja ogrodowa
bryka nowego właściciela
a tak mniej więcej wygląda to w środku - jak widać dom sprzedany!
poniedziałek, 16 lipca 2012
Melbourne, no junk mail
Idąc dalej tropem tutejszej brzydoty, a może raczej stylistycznego chaosu i niepozbierania, zaczęłam nowy fotograficzny cykl: skrzynki pocztowe. Nie wiem czy powstanie z tego praca naukowa o profilu architektoniczno-socjologiczno-pocztowym, ale na pewno zagadnienie jest ciekawe. Skrzynki mamy bowiem zaprojektowane i wbudowane starannie w ogrodzenie nowych minimalistycznych domów, mamy hipermarketowe, smętnie kiwające się na krzywych słupkach, mamy rustykalne niby karmniczki na prasę, mamy wszelkiej maści otwory w płotach i ogrodzeniach i na koniec wreszcie wykonane własnoręcznie pudełka, które są wyrazem wielkiej australijskiej pomysłowości i przedsiębiorczości. Co domek to skrzynka inna, temat jest pasjonujący i mogłabym poświęcić mu niejeden dzień, przejść każdą dzielnicę i zdjęć starczyłoby na kolejne 100 wpisów.
Tymczasem mała próbka i zobaczymy, czy temat Wam się spodoba:
wersja rustykalna lekko odrapana
metalurgiczny sen na jawie
i w nieco innym wydaniu
porządnie zagłębienie w murze, romantycznie obrośnięte winem
i jego twórcze wydanie pt wyjmijmy cegłę i wstawmy "coś"
minimalistyczna wersja eko
najczęściej spotykana - podłużna skrzynka na listy, okrągła na prasę
architektoniczna w wydaniu Chrisa de Campo
minimalizm z nutką dekadencji
jakby nie patrzeć, jedna z droższych dzielnic w mieście...
elegancko zanurzona w drzwiach w jednym z droższych domów, o którym już w następnym wpisie...
Tymczasem mała próbka i zobaczymy, czy temat Wam się spodoba:
wersja rustykalna lekko odrapana
metalurgiczny sen na jawie
i w nieco innym wydaniu
porządnie zagłębienie w murze, romantycznie obrośnięte winem
i jego twórcze wydanie pt wyjmijmy cegłę i wstawmy "coś"
minimalistyczna wersja eko
najczęściej spotykana - podłużna skrzynka na listy, okrągła na prasę
architektoniczna w wydaniu Chrisa de Campo
minimalizm z nutką dekadencji
jakby nie patrzeć, jedna z droższych dzielnic w mieście...
elegancko zanurzona w drzwiach w jednym z droższych domów, o którym już w następnym wpisie...
niedziela, 15 lipca 2012
Melbourne, australijska brzydota
Może to zimowa deprecha i lektura "Australian ugliness" Robina Boyda, ale piękne Melbourne coraz mniej mi się podoba i odkrywam ponure, ciemne strony tej naszej wioski. Fasadowość, którą tak mocno krytykuje Boyd w swojej już kultowej analizie ładu przestrzennego i estetyki tutejszych miast skłoniła mnie do uważnego przyjrzenia się opłotkom w naszej najbliższej okolicy... No i nie da się ukryć, że to co z wierzchu błyszczy świeżą farbą i politurą, z tyłu straszy bałaganem, smrodem i klimatami rodem z najuboższych krajów świata.
Weźmy taką Toorak Road, piękna i długa, skacząca góra-dół od St Kilda Road, wzdłuż Fawkner Park, przechodząca przez South Yarrę, Toorak, Hawthorn aż do Camberwell. Najdroższe dzielnice w mieście, a więc bogate butiki, najlepsi fryzjerzy strzygący za jedyne $200, flagowe sklepy, kafejki, kawiarnie z bukiecikami po $50, dziecięce ubranka najdroższych marek, drewniane zabawki z Krakowa, najlepsze buty i garnitury... możnaby tak wymieniać po kolei - a z tyłu trawka rośnie niemrawo, drzwi na kołek, stare samochody rdzewieją w słońcu, pojemniki na śmieci tworzą akstrakcyjną kompozycję, no jednym słowem dzieje się niczym w popegeerowskim miasteczku tzw. Polski B. To samo na Chapel Street, kultowej chyba uliczce modnych projektantów, gdzie zakupić sukienkę za mniej niż $200 graniczy z cudem - mnóstwo kafejek, barów, butików, z tyłu: smród, kałuże, instalacje wołające o pomstę do nieba.
A teraz wejdźmy w uliczki z najdroższymi rezydencjami w okolicy i popatrzmy sobie na tak zwany ład przestrzenny: piękne stare wiktoriańskie wille w bezpośrednim sąsiedztwie mniej lub bardziej udanych mdmów z lat 60. i 90. XX wieku, aż zęby bolą od patrzenia! Każdy jeden piękny w swoim wydaniu, z zadbaną fasadą, pięknym detalem, kawałkiem zieleni, efektownymi lampkami i sympatyczną kolorystyką - razem już gorzej, makabra! A teraz kilka argumentów foto:
zapleczowo...
ach jaka świetna współczesna architektura, powie niejeden, ale czy na pewno w tym otoczeniu?
zaplecze Toorak, jest fajowo
kiedyś z tej wieżyczki był naprawdę fajny widok...
no i który z nas fajniejszy?
2 wejścia koło siebie zupełnie nie konkurują...
a to już Toorak od fronu, prawda jaka miła atmosfera?
i Chapel Street w słoneczną niedzielę... kolorowo, jakby powiedział Boyd wręcz jarmarcznie...
A Wy co o tym sądzicie?
Weźmy taką Toorak Road, piękna i długa, skacząca góra-dół od St Kilda Road, wzdłuż Fawkner Park, przechodząca przez South Yarrę, Toorak, Hawthorn aż do Camberwell. Najdroższe dzielnice w mieście, a więc bogate butiki, najlepsi fryzjerzy strzygący za jedyne $200, flagowe sklepy, kafejki, kawiarnie z bukiecikami po $50, dziecięce ubranka najdroższych marek, drewniane zabawki z Krakowa, najlepsze buty i garnitury... możnaby tak wymieniać po kolei - a z tyłu trawka rośnie niemrawo, drzwi na kołek, stare samochody rdzewieją w słońcu, pojemniki na śmieci tworzą akstrakcyjną kompozycję, no jednym słowem dzieje się niczym w popegeerowskim miasteczku tzw. Polski B. To samo na Chapel Street, kultowej chyba uliczce modnych projektantów, gdzie zakupić sukienkę za mniej niż $200 graniczy z cudem - mnóstwo kafejek, barów, butików, z tyłu: smród, kałuże, instalacje wołające o pomstę do nieba.
A teraz wejdźmy w uliczki z najdroższymi rezydencjami w okolicy i popatrzmy sobie na tak zwany ład przestrzenny: piękne stare wiktoriańskie wille w bezpośrednim sąsiedztwie mniej lub bardziej udanych mdmów z lat 60. i 90. XX wieku, aż zęby bolą od patrzenia! Każdy jeden piękny w swoim wydaniu, z zadbaną fasadą, pięknym detalem, kawałkiem zieleni, efektownymi lampkami i sympatyczną kolorystyką - razem już gorzej, makabra! A teraz kilka argumentów foto:
zapleczowo...
ach jaka świetna współczesna architektura, powie niejeden, ale czy na pewno w tym otoczeniu?
zaplecze Toorak, jest fajowo
kiedyś z tej wieżyczki był naprawdę fajny widok...
no i który z nas fajniejszy?
2 wejścia koło siebie zupełnie nie konkurują...
a to już Toorak od fronu, prawda jaka miła atmosfera?
i Chapel Street w słoneczną niedzielę... kolorowo, jakby powiedział Boyd wręcz jarmarcznie...
A Wy co o tym sądzicie?
poniedziałek, 2 lipca 2012
MOH 2011 > OHM 2012
W zeszłym roku kilka wpisów poświęciłam rewelacyjnej międzynarodowej inicjatywie Open House, która narodziła się w Londynie, a dotarła do Melbourne 5 lat temu, by w 2011 roku zgromadzić rzeszę 100.000 architurystów. W tym roku Melbourne Open House wraca z nową energią i w nowej formie: zmiana nazwy z łatwej dla Polaka do wymówienia MOH na OHM: Open House Melbourne. Tegoroczny katalog z krwiście czerwonego zmienił się na soczyście zielony, co doprawdy dla daltonistów nie będzie miało większego znaczenia. Ilość otwartych budynków skoczyła do równej setki, a organizatorzy spodziewają się 120.000 fanatyków wchodzenia tam, gdzie na co dzień nie jest to takie proste.
Jak zwykle cała impreza została zainaugurowana wykładem w BMW Hall na Fed Square. Sala była wypełniona prawie szczelnie, dodatkowo dostaliśmy stare wydania miesięcznika House i Inarq, co ucieszyło mnie tylko połowicznie, bo House nabywam na bieżąco. Na początku opisano całą ideę OHMu, a następnie na scenę wkroczyli miejscowi architekci, dezajnerzy i architekci krajobrazu, by opowiedzieć o swoich ostatnich realizacjach i wytypować swój ulubiony melbourniański budynek.
Tym razem wystapili zdobywcy Złotych Medali RAIA (czyli miejscowej Izby Architektów) i innych nagród: Peter McIntyre z ciekawą konstrukcyjnie pływalnią olimpijską, John Denton z Denton Corker Marshall ze sławnym hotelem Adelphi (tak to ten z wystającym z dachu szklanym basenem - rocznik 1992!), Greg Burgess z zakręconym ośrodkiem kosmicznym przy szkole wyższej, Sue Carr z Carr Designs z piękną rewitalizacją domu atrialnego i Scott Adams z biura krajobrazowego Taylor Cullity Lethlean z piękną bramą wjazdową do Melbourne od strony Sydney, która łączy w sobie kortenową poetykę z akustyczną praktycznością.
A już 10 lipca kolejny wykład, tym razem w Capitol Theatre, z następnymi znakomitościami, na który na pewno się wybiorę. Samo Open House Melbourne przypada w tym roku na ostatni weekend lipca i mam już upatrzonych kilka budynków, które koniecznie zwiedzę: nowa siedziba biura Johna Wardle, Palais Theatre w St Kilda, Szkoła Podstawowa w Essendon autorstwa McBride Charles Ryan, Urban Workshop, dwa domy prywatne projektu Andrew Maynarda i zobaczymy, na co jeszcze starczy czasu...
sala BMW jak zwykle szalona
sędziwy Peter McIntyre z basenem olimpijskim... przed projektowaniem betonowej niecki basenu zadali Komitetowi Olimpijskiemu pytanie: o której godzinie basen ma mieć 50m???
szalone rysunki Gregory Burgessa
Sue Carr ze swoim domem atrialnym
Scott Adams ze wstęgą / bramą / kładką do miasta Melbourne
John Denton i hotel Adelphi, czyli pierwszy australijski projekt, który pamiętam z czasów studiów!
Jak zwykle cała impreza została zainaugurowana wykładem w BMW Hall na Fed Square. Sala była wypełniona prawie szczelnie, dodatkowo dostaliśmy stare wydania miesięcznika House i Inarq, co ucieszyło mnie tylko połowicznie, bo House nabywam na bieżąco. Na początku opisano całą ideę OHMu, a następnie na scenę wkroczyli miejscowi architekci, dezajnerzy i architekci krajobrazu, by opowiedzieć o swoich ostatnich realizacjach i wytypować swój ulubiony melbourniański budynek.
Tym razem wystapili zdobywcy Złotych Medali RAIA (czyli miejscowej Izby Architektów) i innych nagród: Peter McIntyre z ciekawą konstrukcyjnie pływalnią olimpijską, John Denton z Denton Corker Marshall ze sławnym hotelem Adelphi (tak to ten z wystającym z dachu szklanym basenem - rocznik 1992!), Greg Burgess z zakręconym ośrodkiem kosmicznym przy szkole wyższej, Sue Carr z Carr Designs z piękną rewitalizacją domu atrialnego i Scott Adams z biura krajobrazowego Taylor Cullity Lethlean z piękną bramą wjazdową do Melbourne od strony Sydney, która łączy w sobie kortenową poetykę z akustyczną praktycznością.
A już 10 lipca kolejny wykład, tym razem w Capitol Theatre, z następnymi znakomitościami, na który na pewno się wybiorę. Samo Open House Melbourne przypada w tym roku na ostatni weekend lipca i mam już upatrzonych kilka budynków, które koniecznie zwiedzę: nowa siedziba biura Johna Wardle, Palais Theatre w St Kilda, Szkoła Podstawowa w Essendon autorstwa McBride Charles Ryan, Urban Workshop, dwa domy prywatne projektu Andrew Maynarda i zobaczymy, na co jeszcze starczy czasu...
sala BMW jak zwykle szalona
sędziwy Peter McIntyre z basenem olimpijskim... przed projektowaniem betonowej niecki basenu zadali Komitetowi Olimpijskiemu pytanie: o której godzinie basen ma mieć 50m???
szalone rysunki Gregory Burgessa
Sue Carr ze swoim domem atrialnym
Scott Adams ze wstęgą / bramą / kładką do miasta Melbourne
John Denton i hotel Adelphi, czyli pierwszy australijski projekt, który pamiętam z czasów studiów!
Subskrybuj:
Posty (Atom)