niedziela, 6 maja 2012

Melbourne, kaski rowerowe

Może jeszcze o tym nie pisałam, ale Melbourne jest miastem przychylnym dla posiadaczy dwóch kółek, wiadomo sport to zdrowie, a więc mamy i sporo ścieżek i udogodnień, ramp i podjazdów, parkingów dla rowerzystów sporo, na bocznych ulicach system: miejsce do parkowania>1.5m pas dla rowerów> pas lub dwa dla samochodów, piękny szlak wzdłuż Yarry, drugi wybrzeżny zatokowy, ogólnie prawie raj. Tylko należy pamiętać o kasku. Rowerzysta bez kasku to jak polski osiemnastolatek w beemce z dedeeru, tępić należy i karać grzywną potworną w wysokości $584.10.

Trochę absurdalnym pomysłem miasta jest trzymanie całej masy rowerów na krótki wynajem w centrum, których prawie nikt nie używa, bo jeżeli jest turystą to prawdopodobnie nie wozi ze sobą kasku, a jeżeli jest miejscowym - ma oprócz kasku i rower. Nawet były w tej sprawie protesty, które wiele nie dały, bo spór jest iście salomonowy. Ja jednak bez kasku na rowerze czuję się co najmniej kiepsko. 

I słusznie, bo gdyby nie kask, nie ja dziś pisałabym te słowa, lecz pogrążony w żałobie małżonek żegnałby się w moim imieniu z nielicznymi czytelnikami tego bloga.... Dzień zapowiadał się piękny, słoneczna sobota, więc po porannym śniadanku przywdziałam strój trenngowy i rowerkiem udałam się na yogę. Półtorej godziny rozciągania w błogiej temperaturze +28C dało swoje, więc lekki deszczyk po wyjściu nie był dla mnie straszny. Przywdziałam kask, rękawiczki i ruszyłam w kierunku domu - jakieś 2km. Skręciłam w Commercial Road, minęłam kilka zaparkowanych z boku samochodów i.... dalej nie pamiętam. Ocknęłam się na jezdni, wokół zbiorowisko ludzi, zbierał mnie sprawca wydarzenia i koleżanka, która jechała tuż za mną. Kelner wyniósł z restauracji wodę, sprawca w przeprosinach i lamentach, ja obolała i z pomrocznością jasną oraz rozwalonym kaskiem i częściowo rowerkiem.

Okazało się, że pan, który właśnie postanowił opuścić pojazd, otworzył drzwi nie patrząc do tyłu i zawadził nimi o mój pedał. Gorzej być nie mogło, bo nie dał mi tym samym żadnej szansy ucieczki czy hamowania - było już na to zdecydowanie za późno. Nie wiem, jaki ruch wykonało moje ciało, po prostu nie pamiętam, ale zdecydowanie walnęłam głową w asfalt i przejechałam się na boku pewno z metr. Efekt: utrata pamięci z ostatniego miesiąca z hakiem, nie znałam daty, numeru telefonu do nikogo, zaburzenia wzroku, obity prawy bok, udo i łokieć oraz lewa goleń. Koleżanka z rowerem pojechała po M, a winowajca zaprowadził mnie do lekarza. Była wersja z karetką i szpitalem, ale ją oprotestowałam.

Nie wiem zupełnie jak, w jakim tempie i czym dotarliśmy do kliniki. Te pół godziny pozostanie dla mnie zagadką do końca życia - chyba mózg postanowił wrzucić na luz i nie rejestrować faktów na bieżąco. W klinice obejrzano mnie, opukano, zmierzono ciśnienie i dano kompresy na najbardziej obolałe miejsca. M. dotarł i wymienił pana Antona, który wciąż przepraszał i opowiadał o swojej babci z Polski, która ma zdjęcia Warszawy sprzed 1939 roku. Wymieniliśmy sie telefonami, a my zostaliśmy na obserwacji, czy krew nie zacznie mi tryskać jakimiś otworami powiązanymi bezpośrednio z mózgiem. Szczęśliwie czułam się coraz lepiej, pamięć wracała, wzrok też, więc o 14 wypuszczono nas do domu.

Wieczór i noc nie należały do najprzyjemniejszych, ale dziś jest już o niebo lepiej. Pani doktor dzwoniła, żeby sprawdzić jak się czuję, mimo że jest niedziela! Dodam, że wczoraj też nic nie zapłaciliśmy za wizytę, M znalazł $50 praktycznie na ulicy, dziś dwa razy wiózł nas ten sam taksówkarz, a ja zdołałam wygrać polski konkurs na najlepszą sałatkę warzywną! Ale to już zupełnie inna historia.

nieważne jak szeroka droga, kask jest!

5 komentarzy:

  1. Taaa
    W Brisbane też zainstalowali rowery do wynajęcia, z których niewielu korzysta. To chyba taka Australijska moda ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda, kilka abstrakcyjnych pomysłów tu mieli, ale o tym może innym razem...

    OdpowiedzUsuń
  3. W PL również, nie cieszą się jednak takim wzięciem z innych powodów, ale ten wypadek z niczego mógł się zrobić poważny, chyba sobie wreszcie kupię kask...

    OdpowiedzUsuń
  4. zdecydowanie polecam kask ;) tu modne są takie pełne dla deskorolkarzy, najlepiej w krwiście czerwonym kolorku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ogromnie współczuję i życzę szybkiego dojścia do pełnej sprawności, również emocjonalnej. Dooring nigdy mi się nie przytrafiłeo, ale jest to moja zmora i pilnie obserwuje każdy mijany pojazd.
    A propos rowerów miejskich.. jeszcze nie widziałem, aby ktoś z nich korzystał, z drugiej strony - dostałem powiadomoenie o otwarciu dwóch nowych. Ciekawe kiedy podadzą bilans finansowy tego przedsięwzięcia. Znalazłem jedno miejsce z kaskami po $5 - koło Southern Cross Station.
    Osobiście jeżdżę zawsze w kasku, również na rolkach, ale nie byłbym sobą bez szczypty sceptycyzmu. Znalazłem informację, że kaski niewątpliwie chronią przed skaleczeniem, podrapaniem i potłuczeniem, natomiast przyczyniają się do groźniejszych uszkodzeń kręgów szyjnych. Po prostu, kask powoduje odbicie głowy od twardej nawierzchni a przez to dużo mocniejszy stress szyi.
    Życzę dalszej jazdy bez upadków.

    OdpowiedzUsuń