czwartek, 18 lipca 2013

Przygoda w Yarra Ranges

Dziś odnotowaliśmy najcieplejszy dzień lipca od niepamiętnych czasów - temperatura dochodziła do +23C, przy czym zaznaczmy jeszcze raz - nie jesteśmy w tej chwili w środku lata, ale w środku australijskiej zimy!
Skorzystaliśmy więc z tak pięknej pogody i ruszyliśmy wraz z naszymi gośćmi z Polski na szybką wycieczkę w kierunku Yarra Valley i jej cudownych winnic, Healsville i wreszcie Yarra Ranges. Dzień przebiegał bez zakłóceń, biegaliśmy w krótkich rękawkach, degustując trunki połowicznie (moja spiłkowana osoba oraz biedny kierowca musieliśmy wyłączyć się z zabawy), w Healsville skosztowaliśmy pysznego chlebka z winiarnio-pizzerii Innocent Bystander, mniej pysznego angielskiego paja z piekarni Beechworth i orzeźwiającego piwa z Białego Królika.

Następnie ruszyliśmy w kierunku Yarra Ranges NP, by naszym gościom pokazać prawdziwy australijski las, gdzie paprocie mają wielkość naszych dębów, a eukaliptusy wielkość...hm naszych nadajników telewizyjnych i radiowych. Jak to zwykle bywa przy takich anomaliach, około 15 pogoda zaczęła się załamywać i przyszedł wiatr - w głębokim lesie za bardzo się tego nie czuło, ale jak popatrzyliśmy na czubki drzew to wyglądało groźnie... właśnie znalazłam informację, że wiatr osiągał prędkość od 122 do 74 km/h w różnych rejonach Wiktorii.

U nas wiało pewno średnio, ale kiedy zaczęliśmy zjeżdżać w dół po kolejnym ostrym zakręcie czekała nas niespodzianka - zwalony w poprzek szosy wiekowy i ogromniasty eukaliptus, który musiał stracić kontakt z gruntem dosłownie minutę wcześniej! Przed nami stały bowiem w powoli tworzącej się kolejce raptem 3 auta - na początku wypasiony jaguar (hm, ten miał chyba najwięcej szczęścia), ciężarówka z otwartą naczepą wioząca płytki ceramiczne i uwaga - wózek widłowy - oraz biały holden. Podbiegliśmy obejrzeć drzewo, ja przy okazji zagadując właściciela ciężarówki czy może coś z tym zrobić. Odpowiedzią było wzruszenie ramion i stwierdzenie, że przecież toto ma 15 ton i nic się nie da zrobić. Przy pniu gromadzili się gapie z telefonami komórkowymi oraz grupa tradies (czyli na polski robotnicy fizyczni wszelkiej maści w kamizelkach ochronnych i traperkach). Po szybkiej naradzie dwóch panów przyniosło swoje standardowe wyposażenie samochodu, czyli piły łańcuchowe i zaczęła się zabawa! Z dużą fachowością i szybkością cięli pień na metrowe odcinki, a właściciel wózka widłowego okazał się naszym prawdziwym wybawcą przesuwając te pocięte kawały na pobocze drogi. Reszta panów odgarniała mniejsze kawałki i gałęzie, a na koniec główny odcinek pnia został przerolowany na bok, umożliwiając przejazd po jednym pasie. Cała operacja nie zajęła dłużej niż 25 minut!

Tak się zastanawiałam, jak by ta sytuacja wyglądała w Polsce. Dodam, że na Maroondah Highway, gdzie cała rzecz miała miejsce, nie za bardzo da się znaleźć drogę alternatywną i trwałe jej zablokowanie oznaczałoby dla nas wydłużenie wycieczki o dobrą godzinę. Tymczasem tego dnia miałam zaplanowaną wizytę z piłką w szpitalu i czas nas gonił... tak sobie myślę, że wszyscy staliby ze skrzyżowanymi rękami i czekali na przybycie odpowiednich służb. Tu sprawna ekipa zupełnie prywatnych i przypadkowych ludzi pozbyła się 15 tonowego problemu w niecałe półgodziny!

PS piłka ma się dobrze i przyjęła podręcznikową pozycję do rozpakowania ;)

 pierwsza narada
 nasi goście badają pień ;)
 bohater w wózku widłowym
 właściciel piły nr 1
 oraz piły nr 2
 pan z jaguara
 rolowanie...
ten kawał został na szosie bo wózek widłowy stanął dęba i panowie uznali, że przynajmniej do połowy droga jest przejezdna ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz