poniedziałek, 15 lipca 2013

Melbourne, Pellegrini's

Dziś uzupełniania wpisów ciąg dalszy. Jakiś czas temu z koleżanką Agi miałyśmy niewątpliwą przyjemność zagościć w progach Pellegrini's, najstarszego baru bistro w Melbourne. Przynajmniej według miejscowej miejskiej legendy. Bar znajduje się w centrum na Bourke Street, niedaleko Parlamentu, w sąsiedztwie niedawno otwartych szykownych restauracji i lekko snobistycznych księgarni. Odstaje lekko od bogatego otoczenia skromną, ale bardzo charakterystyczną witryną i wystrojem wnętrz niezmienionym od 1960 roku.

Agi przeprowadzała wywiad z jednym z włoskich właścicieli baru, niejakim Tristo, a ja do tego cykałam zdjęcia. Siedzieliśmy w tylnej części baru, nie przy długim frontowym kontuarze. Ta tylnia salka to właściwie już kuchnia połączona z jadalnią, gdzie za długim stołem można zupełnie przypadkowo biesiadować z ciekawymi ludźmi. Zostałyśmy hojnie poczęstowane Grenadiną, specjalnością zakładu oraz gnocchi w przepysznym sosie pomidorowym i lazagnią. Pora była już wieczorowa, więc na kawę i tak było za późno. A rozmowa właśnie o kawie sie toczyła, o jej znaczeniu i obecności w kulturze kulinarnej Melbourne, o plantacjach w dalekim Queensland, o wpływie wody i nasłonecznienia na kawowe ziarna, o sposobie podawania flat white, wreszcie o Europie, słonecznej Italii i pięknych polskich dziewczynach, które swego czasu zawojowały serce Tristo.

Przez cały czas trwania naszej rozmowy Tristo zrywał się, gestykulował, przekomarzał z włoskimi kucharkami, witał wylewnie stałych bywalców, szczypał w policzki dzieci, puszczał oczka do wybranych klientek, przecierał blaty, poprawiał fular i doprawdy trudno było za nim nadąrzyć mimo mojego jakże jasnego obiektywu. Cała sesja to ponad 150 zdjęć, ale dziś pomęczę Was zaledwie kilkoma. Było pysznie i do Pellegrini's wróciłam ostatnio na kawę ze znajomymi z Polski. W dzień lokal lekko blednie, jest jakby lekko przykurzony i senny, wieczorami z pełnym personelem i otwartą garkuchnią zmienia się w buzujący pozytywną energią właściciela mikroświat, w którym można ogrzać nie tylko żołądek, ale też serce.

 





6 komentarzy:

  1. ... a za rogiem Ginger Boy, genialna azjatycka kuchnia ... polecam

    OdpowiedzUsuń
  2. Apetyczny post po długim poście :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Pharlapie, postaram się, żeby było więcej...

      Usuń
  3. "... żeby było więcej" - z poprzedniego wpisu widzę, że będzie WAS więcej :) Gratuluję i życzę dobrej formy na najbliższe miesiące i na całe życie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj tak ;) Dziękuję za piękne życzenia, chyba takie same należą się Pana Michałowi, bo widzieliśmy się ostatnio na urodzinach Kasi i też forma mu się przyda przy czwóreczce ;)

    OdpowiedzUsuń