Przez ostatnie kilka dni mieliśmy gości z Poznania, którzy wylądowali u nas po 10 dniach tułaczki po Nowej Zelandii w poniedziałkowy wieczór. Jeżeli chcecie śledzić ich australijskie przygody, to zerknijcie tutaj: www.ponurzasci.blog.pl
M niestety w tym tygodniu zapracowany, a ja z piłką z przodu też nie jestem idealnym kompanem do zabaw i szaleństw, ale w czwartek udało nam się wygospodarować najcieplejszy dzień tej zimy i ruszyliśmy w kierunku Yarra Valley. Jako że od kilku tygodni mieszkamy już w Heidelbergu, podróż nie była bardzo długa, za to droga kręta i Natalia po pierwszym odcinku poczuła się jak początkujący marynarz w czasie sztormu.
Wylądowaliśmy w TarraWarra - mojej prawie ulubionej destynacji - galerii i winnicy w jednym, bardzo malowniczo położonej i architektonicznie wysublimowanej. Obiekt był zupełnie pusty, więc nasi goście i M przystąpili do degustacji, a ja do strzelania fotek. Niestety o tej porze roku krzaki winogron są ogołocone z liści, o owocach nie wspominając, ale pracownicy winnicy właśnie podcinali pędy co też było interesujące. Natalia wkrótce poczuła się lepiej, pan prowadzący degustację ze swadą opisywał kolejne trunki i odpowiadał na wszystkie pytania. Dowiedzieliśmy się na przykład, że rocznie winnica produkuje 75 000 butelek, co przekłada się na 54 000 litrów boskich trunków, z których najbardziej znane jest chardonnay. Nam podszedł shiraz i z taką też butelką wróciliśmy do domu. Na chwileczkę wpadliśmy też do prywatnego muzeum, znajdującego się po przeciwnej stronie nasłonecznionego dziedzińca. Wystawa jednak dotyczyła ciała i anatomii, w pierwszej sali królowały pociągnięte fosforyzującą farbą szkielety lokalnych zwierząt, więc zrezygnowaliśmy z zagłębiania się w te wytwory wyobraźni współczesnych artystów - ja ze względu na piłkę, a Natalia ze względu na wcześniejsze słabe samopoczucie...
Następnie udaliśmy się do Healsville, naszej piwnej stacji nr 1 czyli do Białego Królika. Zwykle bywaliśmy tu w weekendy, kiedy jest mocno turystycznie, a w samej browarni ruch zamiera. Tym razem mieliśmy okazję popodglądać panów browarników przy ich ciężkiej robocie. Mnie rozbawił napis na furtce oddzielającej bar od browaru: Nie dokarmiać browarników i nie patrzeć im w oczy! Nie obyło się bez degustacji, która uszczęśliwiła Maćka.
Odwiedziliśmy też piekarnię Beechworth, gdzie obniżyliśmy średnią wiekową o dobre 10 latek, zamówliśmy pie Neda Kellego (słabo), croissant z szyneczką (lepiej) i quiche lorraine (morko i do Francji daleko), a następnie skoczyliśmy na drugą stronę do Innocent Bystander po mój ulubiony ekologiczny chlebek na zakwasie i wino musujące dla naszych gości. Było udanie i wielokulturowo, choć tzw polskie pączki w tym ostatnim miejscu zupełnie nie przypominają wytworów znad Wisły i Warty ;) A co było dalej, to opisałam wczoraj. Więc tymczasem trochę zdjęć.
takie oto ciekawe opakowanie do wina w TarraWarra (do rozważenia przez sistaAh)
elegancka degustacja z widokiem na ścianę z ubijanej ziemi, czyli co architekci lubią najbardziej
Natalia i Maciej
praca wre
a widok jak zwykle zapierający
Biały Królik a może niedźwiedź?
po piwnej degustacji
przy Marroondah Reservoir
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz