wtorek, 17 kwietnia 2012

Melbourne, RMIT

Dziś będzie o australijskiej edukacji wyższej, a w szczególności o jednym z głównych tutejszych uniwersytetów - RMIT. Rozwinięcie tego skrótu nie było łatwe, bo na stronie uczelni trzeba ostro pogrzebać, żeby się zorientować, że założone w 1881 roku technikum dla mężczyzn, przekształcone w College Techniczny w 1934 roku, zyskało nazwę Royal Melbourne Institute of Technology dopiero w 1960 roku! A w 1992 roku po raz kolejny zmienił nazwę na RMIT University. Dziś obsługuje 74 tysięcy studentów, z czego 30 tysięcy to studenci zagraniczni, w tym 17 000 uczy się w jednostkach zagranicznych uniwersytetu.

Oprócz RMIT w Melbourne mamy The University of Melbourne, La Trobe Uni, Monash Uni, Deakin Uni, Swinburne University of Technology i cały szereg pomniejszych uczelni katolickich i prywatnych. Wszystkie oczywiście są płatne i ciągną kasę ze studentów jak mogą, organizują również szereg krótkich kursów, które pomogą pogłębić zainteresowanie jakimś konkretnym tematem, nie dając jednak żadnego wymiernego certyfikatu. Widać, że pieniądze są dobrze wydawane, bo kampusy uczelniane są zadbane, budynki nowe i zaprojektowane przez najlepszych miejscowych architektów, a te starsze pięknie odrestaurowane, z zadbanymi terenami zielonymi, dostępem dla niepełnosprawnych, miłymi kafejkami i sprzętem najwyższej jakości.

Ostatnio byłam w okolicach RMIT dwukrotnie, raz że tak powiem służbowo, a raz w ramach niedzielnego spaceru z M. Urzekły mnie szczególnie ceglane, ukryte w głębi kampusu budynki, piękne dziedzińce między nimi z szumiącymi fontannami, ławeczkami i idealną trawą zapraszającą do wyłożenia się z książką i studiowania...

Popularność nauki w Australii nie opiera się jednak na wyjątkowej pozycji miejscowych uczelni w międzynarodowych rankingach, ilości wyprodukowanych patentów czy laureatów nagrody Nobla, ale na prostej sprawie; wizie studenckiej, która w wielu wypadkach jest jedyną furtką dostania się na ten piękny kontynent. I nie mówię tu o nastolatkach z Bangladeszu, ale całych rodzinach z dziećmi z krajów typu Polska, którzy przyjeżdżają tu, by podjąć naukę za ciężkie pieniądze w wieku lat 30+ z pozwoleniem na pracę w wymiarze połowy etatu... Nie jest to ścieżka usłana różami i nikomu jej nie polecam. Ale rozumiem też, że czasem dramatyczna emigracja jest jedynym wyjściem. Jeżeli tak jest, to przynajmniej przebywanie i nauka w takich przestrzeniach, jakie oferuje RMIT może być przyjemnością!


 mały dziedziniec z tyłu
 stare / nowe

 dziedziniec nr 2
 dziedziniec nr 2
główny pasaż między budynkami przy Swanston Street a tymi ukrytymi za nimi
jedno z wielu wejść na uczelnię

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz