poniedziałek, 23 stycznia 2012

Australian Open, dzień ósmy

Wczoraj znowu udało mi się odwiedzić nietrawiaste korty Melbourne, tym razem z okazji trzeciej rundy debla, w której brała udział Agnieszka R i Daniela H. Udało mi się wyrwać z pracy na początku pierwszego seta i przy stanie 4:4 i lekkiej zadyszce wpadłam na właściwy kort nr 2. Szczęśliwie usiadłam koło dówch rodaków już w Australii zakorzenionych i jednego przybyłego tutaj jedynie w celu obejrzenie AO i krótkiego zwiedzenia tego pięknego kontynentu. Wkrótce wymieniliśmy się farbkami do twarzy, imionami i pokrótkim opisem kto co robi i jak długo jest w Australii i zaczęliśmy obserwować grę.

Dziewczyny grały trochę słabo, popełniały dużo błędów, a Włoszki były naprawdę niezłe i chyba lepiej się komunikowały. Podejrzewam też, ze Aga trochę oszczędzała siły przed dzisiejszym ćwierćfinałem z Azarenką, a i tak udo już ma obandażowane, więc chyba nie jest tak, że wszystko gra i buczy, tylko jakieś tam lekkie kontuzje już zaliczyła. Także po dwóch setach mecz się skończył i nasza główna krajowa tenisistka może się skoncentrować na singlu... a szczęśliwe Włoszki przy aplauzie trzech kibiców z kraju zeszły z boiska. Aga była chyba jednak trochę wściekła, bo nie zostawiła nawet jednego autografu, a łowców było sporo.

Tymczasem widownia się zagęściła, bo oto miał się odbyć mecz legend czyli emeytowanych tenisistek, także debel. Zostaliśmy na naszych dobrych pozycjach, bo miała grać Martina Hingis, do której mam spory sentyment i uważam, że była jedną z bardziej inteligentnych i kobiecych tenisistek ubiegłej dekady. Nie zawiedliśmy się, dziewczyny grały fanie, z dużą dozą poczucia humoru i bez tego napięcia, który towarzyszy rozgrywkom regularnym, gdzie stawką jest eliminacja z turnieju. Było kilka śmiesznych momentów, a uśmiechy nie znikały z twarzy Martiny i jej partnerki. Dziewczyny wygrały w dwóch setach mimo niesprzyjającego zachodzącego słońca z boku. No i najważniejsze - na mojej białej czapeczce do biegania widnieje autograf Martiny!!!

Wieczorkiem przenieśliśmy się na murawę z barami, by na jednym ze sporych ekranów oglądać pojedynek Lisicki-Szarapowa. Szarapowa wygrała, choć musiała się mocno napocić, a szkoda, bo w przeciwnym wypadku mielibyśmy w ćwierćfinałach aż trzy polskie nazwiska!

A teraz kilka fotek i trzymanie kciuków za Agnieszkę - dziś około 12.30 na Rod Laver Arena - już tylko wirtualnie!
 Agnieszka z Danielą
 małe nieporozumienie z sędzią
 skupiona Włoszka
 kibic polsko-australijski
 przerobienie flagi polskiej na szwajcarską okazało się bardzo proste ;)))
trybuna wschodnia - dla amatorów raka skóry i porażenia słonecznego
 Martina Hingis w dobrej formie, mimo, że emerytka (rocznik 1980...)
 chwile satysfakcji z udanej piłki
 krótki wywiad na koniec
 i leżakowanie na trawie z drineczkiem w ręku - ulubiona rozrywka nie tylko miejscowych


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz