Agent nie pojawił się w wyznaczonym czasie i jeden z oczekujących zadzwonił do niego tylko po to, by dowiedzieć się, że aplikacje na to mieszkanie już wpłynęły i inspekcji nie będzie! Odeszliśmy z kwitkiem, zawiedzeni, bo okolica naprawdę nam się podobała. I oczywiście wkurzeni brakiem profesjonalizmu agencji. Nie po raz ostatni tego dnia, jak miało się wkrótce okazać...
Pognaliśmy pod kolejny adres, który pokazywano od 11.00 do 11.15. Zdążyliśmy w ostatnim momencie, a mieszkanie wyglądało znacznie gorzej niż na profesjonalnie podkręconych zdjęciach z meblami, a odległość od kolejki przekraczała granice przyzwoitości. Gdy pytaliśmy agentkę, czy jest klimatyzacja, powiedziała, że nie wie, bo jest w tym mieszkaniu pierwszy raz... sufit był brudny jak sklepienie kopalni, ale wg agentki wcale nie wymagał pomalowania i tak dalej i tak dalej...
Trzecie mieszkanie na tej samej ulicy znajdowało się jakieś 5km dalej, więc szczęśliwie udało nam się złapać autobus i o czasie, punkt dwunasta, czekaliśmy na agentkę nr 2, by otworzyła nam drzwi. Budynek był przy głównej ulicy, świeżo zbudowany, co niestety zaowocowało wyciskaniem PUMu w stylu australijskim, kuchnia znajdowała się praktycznie w przedpokoju, a okna obu sypialni wychodziły na 2m2 studnię, na dnie której spoczywały dwa martwe gołebie w stanie głębokiego rozkładu. Na moją uwagę o martwych ptakach agentka w ogóle nie zareagowała, zajęta swoimi paznokciami i obcasami oraz sprawianiem dobrego wrażenia, jakby to miało zapewnić nam komfort mieszkania w tym ornitologicznym grobowcu przez najbliższy rok...
A teraz kilka zdjęć z australijskich loftów:
placyk, przy którym potencjalnie mogliśmy mieszkać
wejście do "naszego" mieszkania
ciekawy detal balkonu czyli zapomnielismy usunąć rusztowanie ;)
kominy w obudowie i nowa część...
a to już klimaty skandynawskie bliżej parku
i jeszcze jedno ujęcie z kominem w trakcie obudowywania nową niską zabudowa
zestawienia materiałów elewacyjnych po australijsku
ogródki konsekwentnie pasujące do całości...