sobota, 15 października 2011

Melbourne, wiosennie

Dziś będą trzy wpisy po kolei, żeby nadrobić stracony czas i wykorzystać zebrany materiał zdjęciowy. Pierwszy, trochę nudny, pogodowo botaniczny ;) Dalej jest trochę dziwnie i zmiennie, w ciągu dnia może dwa razy być ulewa, raz upał, do tego zimny wiatr i nagle stojące rozgrzane powietrze, ciężko się dopasować ubraniowo i z klapek można płynnie przejść w półbuty. Dużo ludzi siąka nosem, łapie przeziębienia, a jak tylko słońce trochę wyjdzie zza chmur, natychmiast trawniki zapełniają się spragnionymi witaminy D. Dwa tygodnie temu przeszłam się do botanika, żeby sprawdzić, jak wiosna sobie radzi, a dziś odwiedziliśmy Heidelberg, gdzie owocują morwy i to całkiem nieźle! Pierwszy sezon kwitnienia drzewek owocowych mamy za sobą, ale jeszcze gdzieniegdzie coś się pojawia. Ptaki budzą nas swoimi trelami o 5, a wieczorem wyśpiewują o zachodzie, a dwa dni temu wieczorem po raz pierwszy usłyszałam za oknem cykady, można więc uznać, że zbliża się sezon letni! A teraz kilka zdjęć botanicznych i kończę optymistycznie ten krótki wpis, by za chwilę oddać się opisom naszego poprzedniego lykendu;)

 ciężkie kiście kwiatowe

 to chyba jakiś storczyk
 małe, niepozorne, a jednak zachwyca

tych kwiatów jakoś szczególnie nie lubię, w Polsce kojarzyły mi się z pretensjonalnymi wiązankami, a tu, w kwitnących kempach wyglądają bardzo naturalnie
 pszczoły w robocie
dzisiejsza morwa, trochę jeszcze za mało słodka, ale znana i lubiana i tu i w Nowej Zelandii

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz