środa, 21 września 2011

Melbourne, Kluska w Dandenongu

Ha, wiem, tytuł dzisiejszego wpisu brzmi co najmniej abstrakcyjnie dla większości czytelników pozostających na innych kontynentach, ale dla miejscowej emigracji Dandenong to swojska nazwa jednej z dzielnic naszego miasta, położonej od centrum na południowy wschód, z grubsza dobre 35km. Wybraliśmy się tam z M tej niedzieli, zachęceni przez znajomych do odwiedzenia dwóch polskich sklepów. Sporo też pomógł ten drobny fakt, że już w niedzielę M odebrał samochód służbowy, którym udał się w nieznane i wraca dopiero w piątek. Tak więc po pobraniu nowiutkiego avensisa z firmowego parkingu udaliśmy się do Dandenongu zaopatrzeni w siaty i dużą ilość gotówki do wydania na wędliny i inne produkty, za którymi tak bardzo tęsknimy.

Niestety, spotkało nas spore rozczarowanie, bo oba sklepy, czyli Wisla i U Wuja były zamkniętę (w końcu niedziela!) i nasz apetyt na polskość musieliśmy zaspokoić w pobliskiej Klusce - polskiej restauracji znajdującej się w pobliżu, na przeciwko kościoła zresztą, w którym co niedzielę odbywają się polskie msze o 12.30. Spodziewaliśmy się siermiężno polskich klimatów, a spotkało nas miłe zaskoczenie na plus, bo wystrój jest bardzo na poziomie, czyściutko, muzyka gra - Anna Maria Jopek śpiewająca przeboje Agnieszki Osieckiej i podobne klimaty, a do tego jedzenie - pierwsza klasa!

Zaczęliśmy od ogórkowej, która akurat była zupą dnia, a ja strasznie się za nią stęskniłam, bo nie sposób dostac w naszej okolicy właściwych ogórków do popełnienia tego arcydzieła polskiej sztuki kulinarnej. Mnie osobiście kluskowa wersja trochę rozczarowała, bo była pikantna, za mało kwaśno-słona, a za bardzo tłusta, ale M wylizał talerz do czysta. Na drugie oczywiście wzięliśmy pierogi, które były przepyszne - M poszedł w mięsne a ja kapuściano-grzybowe i nie można było im nic zarzucić. Na deser - po pączuszku, którego M porównał do tego z Bliklego, a ja do serwowanego przez panią Krysię w latach 80' w Solcu - pozdrawiam serdecznie! A więc pączuś był właściwych rozmiarów, puszysty i tłuściutki, z powidłami śliwkowymi w środku i lukrem cytrynowym na wierzchu - mniam!

 Kluska od parkingu z optymistycznym parasolem Tymbarku
 front Kluski
 zamknięta Wisla ;(
 centrum Dandenongu - niekoniecznie najpiękniejszy zakątek świata
 kluskowe pączusie z fragmentem wystroju
 tani market owocowo-warzywny - polecam!











Powitała nas pani właścicielka, oczywiście po polsku, cała zresztą obsługa była polska i wyjątkowo grzeczna, a w miarę przybywania gości poczuliśmy się jak na jakimś polskim emigracyjnym zjeździe! Było to jednocześnie miłe i dziwne uczucie, bo zdarza się nam czasem przez kilka tygodni nie spotkać Polaka oko w oko ;) Po obfitym posiłku udaliśmy się za radą właścicielki Kluski do pobliskiego marketu, gdzie działało grzesznie jugosławiańskie deli. Udało się nabyć polskie powidła śliwkowe i majonez kielecki, trochę kiełbasy i innych różności, a do tego tuż obok warzywa i owoce w cenach - uwaga - 3x niższych niż na naszym Prahran Market! Dosłownie. Po warzywniaku i całym markecie kręciły się dzikie tłumy emigrantów wszelkiej maści, a M słusznie stwierdził, że w zasięgu mili nie ma chyba jednego rodowitego Australijczyka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz