środa, 7 listopada 2012

Tasmania, Salamanca Market

Tyle się ostatnio działo,  że z trudem zbieram myśli by powrócić na piękną zieloną Tasmanię i zajrzeć na Salamanca Market, mocno turystycznie oblegany, pełen ciekawostek sobotni kiermasz na świeżym powietrzu w turystycznym centrum Hobart.

Na Salamanca Square trafiliśmy już w piątkowy wieczór, by zjeść przepyszną kolację w greckiej restauracji. Cała okolica to kamienne portowe magazyny i domy kupieckie przepięknie odrestaurowane i zamienione na hotele, b&b, apartamenty, z parterami wypełnionymi usługami nastawionymi głównie na turystów i ludzi lubiących dobrą zabawę. W piątek udało nam się obejrzeć całą fasadę zwróconą ku portowi w pełnej krasie, bo podczas sobotniego targu cała, dość szeroka ulica zastawiona jest kilkoma rzędami kramów i wzrok w obłędzie walczy z nadmiarem wrażeń i na podziwianie architektury jest już cokolwiek za późno.

W sobotę atrakcji było co nie miara - na początek pokaz starych samochodów, których kolekcjonerów jest najwyraźniej całkiem sporo. Panie z fundacji walczącej z rakiem piersi sprzedawały różowe wstążeczki i odbywał się plebiscyt publiczności na najładniejszą furę. Nawet pogadałam z potencjalnym ale prawie pewnym zdobywcą głównej nagrody. Sam Salamanca Market ciągnął się od wysokiego, w miarę współczesnego początku ulicy aż do portowych kamieniczek na samym dole. Wystawców było wielu, królowało rękodzięło, wyroby z drewna, kamieni szlachetnych, biżuteria, ręcznie szyte torebeczki, ręcznie malowane i farbowane ciuszki, gliniane kamienie i sztuka, pardon twórczość co do której miałam ostre wątpliwości czy powinna ujrzeć światło dzienne. Przeważnie była tworzona przez fanatyczne starsze panie, które nie pozwalały na jej fotografowanie pod pozorem obrony praw autorskich do tych tfu tfu arcydzieł.

Z przyjemnych akcentów było sporo domorosłych muzyków, którzy nieźle dawali czadu. Trafiliśmy też na wystawiającego się zdolnego fotografa polsko - niemieckiego pochodzenia, Wolfganga Głowackiego. Wcześniej widziałam jego prace w Melbourne, a tu można było kupić kalendarze z reprodukcjami jego fotografii przyrody, albumy i zdjęcia wielkoformatowe. Pogadaliśmy chwile wyjaśniając mu źródłosłów jego nazwiska. Przyjemne spotkanie. Całość jak najbardziej pozytywna i godna polecenia - jak już lecieć na Tasmanię to obowiązkowo z sobotnim porankiem spędzonym na Salamance!

 Salamanca z wieczora
na dziedzińcu Cantrum Artystycznego odbywał się darmowy koncert i picie browca przy koksownikach
 ulubieniec publiczności
 gra na tarce wymaga precyzji i skupienia - mistrz
 tasmańskie kamienie
 i wyroby drewniane - głównie z sosny z doliny Huon
 smakołyki
 w dzień kamieniczki błyszczą w słońcu
kolejna wesoła kapela

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz