Wszystko zaczęło się jednak dużo wcześniej. Najpierw kultura aborygeńska, tylko nieznacznie łowiecka, raczej zbieracka nie była zbyt bogata. Pierwsi kolonizatorzy kontynuowali dietę swoich europejskich przodków w postaci ziemniaków, chleba i mięsa. Wszystko to ściągane statkami ze Starego Kontynentu. Dopiero dwie wojny i wielka depresja zmusiły białych do szukania źródeł pożywenia na miejscu - na stołach pojawiły się wallabie i króliki, krokodyle i kaczki. Wielki symbol Australii, kangur, przestał być świętą krową i trafił na rożen. Tutejszą bogatą kulturę kulinarną Melbourne zawdzięcza jednak przede wszystkim imigrantom. Przybysze z basenu Morza Śródziemnego wprowadzili zwyczaj suszenia warzyw i owoców, rozwinęło sie rybołówstwo i kult kawy, pojawiło się wino, pasty, grecka - australijska feta, włoska - australijska mozarella i soczyste pomidory. Dzięki przybyszom z Europy Środkowej pojawiły się wyroby delikatesowe. Od lat 1970 napływ z Azji zagwarantował miastu wprowadzenie nowych smaków rodem z Japonii, Wietnamu i Tajlandii. Chwilę potem pojawili się pierwsi imigranci z Afryki i Ameryki południowej by wprowadzić swoje kulinarne esencje. I na koniec wpływ Stanów Zjednoczonych zagwarantował popularność fastfoodów i znacznie już mniej zdrowego żywienia.
Dziś w Melbourne restauracji, knajpek, cukierni, kawiarni i bistro mamy bez liku. Samych restauracji znalazłam 603 sztuki. Szefowie kuchni tych największych są królami życia i celebrytami. Do niektórych restauracji się pielgrzymuje, zamawiając stolik z półrocznym wyprzedzeniem i płacąc $400 za tasting manu (bez wina oczywiście). Codziennie wychodzi tu jedna nowa książka kucharska. Wchodząc do księgarni mam czasem wrażenie, że beletrystyka zanikła i drukuje się jedynie przepisy! Trudno się temu dziwić, jeżeli weźmie się pod uwagę wszystkie uwarunkowania historyczne a jednocześnie rewelacyjny umiarkowany klimat sprzyjający wzrostowi warzyw i owoców, ze szczególnym uwzględnieniem winogron. Nic tylko jeść!
A teraz kilka zdjęć z wystawy z polskim akcentem na koniec.
wejście na wystawę pokazujące różnorodność tutejszych restauracyjek
legendarny szef Pellegrini's
plakat namawiający do zdrowego żywienia
vegemite o tak!
kultowa vegemitowa piosenka
polski sernik na St Kildzie ;)
No proszę jakie zbiegowiko okoliczności :) Szkoda , ze nie spotkalismy sie na tej wystawie. Wtedy moje wrażenia może byłyby mnie krytyczne. Patrz tu:
OdpowiedzUsuńhttp://poledownunder.blogspot.com.au/
Pozdrawiam.
Szkoda Panie Lechu, to prawda! Sama wystawa była rzeczywiście dosyć płytka tak jak pan pisze, ale doświadczenie mnie uczy, że wszystkie rzeczy dostępne za darmo mają niestety posmak płytkości i słabej jakości... wystawa jest przyjemna, ale żeby miała jakąś wiedzę głębszą nieść to nie powiem - możnaby jej tematykę spokojnie rozłożyć na trzy niezależne wystawy zgłębiające tematy oddzielnie. Ale dzięki Panu zaczęłam się też zastanawiać dlaczego nie ma aborygeńskiej restauracji i zupełnie nie czerpie się z ich wiedzy i kultury. Może szkoda.
OdpowiedzUsuń