Dni mijają nam jak szalone, sporo pracy w pracy, życie towarzyskie i chęć wykorzystania dobrej pogody owocują tym, że mniej czasu spędzam przed komputerem, a przez to zaniedbałam też szalenie bloga! Popularności Kasi T dogonić się już pewno nie uda, ale mam nadzieję że garstka wiernych entuzjastów tematów australijskich czasem mnie tu odwiedzi;)
W zeszłą niedzielę mieliśmy końcówkę sporego festiwalu muzyczno-kulturowego na St Kildzie, chyba najbardziej rozrywkowej dzielnicy Melbourne, położonej nad zatoką, z mnóstwem knajpek i nocnych klubów, z lunaparkiem i pięknymi przykładami architektury w stylu art deco. St Kilda kiedyś była dzielnicą polską, czego nieliczne dowody uważny obserwator jest w stanie zanotować, teraz jednak należy do rozbrykanej młodzieży i turystów, dla których jest obowiązkowym punktem wizyty w mieście. I słusznie, miejsce jest ciekawe i pięknie położone, a mieszkańcy nieźle zakręceni.
Festiwal trwał cały tydzień i częściowo skupiał się na kulturze i muzyce aborygeńskiej, a w finałową niedzielę na 9 scenach wystąpiła chyba ponad setka młodych zespołów australijskich reprezentujących wszystkie możliwe nurty muzyki współczesnej, których nie podejmę się tu wymienić, bo za moich czasów.... hm, no cóż w każdym razie czasy kiedy się na tym znałam minęły bezpowrotnie ;))) Centrum dzielnicy było wyłączone z ruchu kołowego, a wielobarwny tłum przelewał się od sceny do sceny... co nas zaskoczyło przyjemnie - teren festiwalu oznakowany był banerami z napisem "dry zone", czyli sprzedaż i spożycie alkoholu były zakazane... co nie znaczy że zapach trawki nie drażnił naszych nosów, a kolejki do straganów z pizzą i kebabem i szalone zachowania co po niektórych uczestników zabawy świadczyły, że inne środki pobudzające są jak najbardziej w użyciu!
Atmosfera była fajna, wiekowo też było różnie, od bobasów noszonych w chustach do hippie-dziadków, ogólny entuzjazm i przyjemna pogoda - polecam! Z ciekawostek muszę wymienić namiot, w którym odbywało się disco w słuchawkach - z zewnątrz cicho jak makiem zasiał, a wewnątrz tłum ludzi tańczących do co najmniej 3 różnych kawałków imprezowych - widok godny instalacji współczesnego artysty z zacięciem kulturowo-socjologicznym. Drugą atrakcją, która mnie przyciągnęła na moment, była gigantyczna rzeźba słuchawek stereo wykonana z opakowań po popularnym napoju mlecznym - specyficzny sposób promocji, w każdym razie trzeba było ową rzeźbę obejść dokładnie dookoła i wejść do środka, by zrozumieć co ona przedstawia. Zdjęcia poniżej, miłego St Kildowania!
podrygiwania przy ulicznych grajkach
romantyczny duet na środku ulicy
pierwsza scena z porywającą salsą
jeden z banerów informujących o dry zone
instrukcje przed wejściem do namiotu z niemym disco
słuchawy z eMsów
oczekiwanie przed największą sceną
mini imprezy w okolicznych knajpach - tam zabawa rozwijała się najlepiej - zapraszamy na St Kildę za rok!